Byli uzbrojeni
po zęby. Większość grupy trzymała karabiny M16, które hrabia von Beesens kupił
od właściciela irlandzkiego pubu w Hamburgu, weterana IRA. Tylko Golas pozostał
przy swoim wiernym łuku, a Dyl dzierżył śrutówkę. Ted Coughlen miał przy
karabinie granatnik podlufowy, a na grzbiecie dźwigał cały plecak materiałów
wybuchowych, przeznaczonych do ostatecznej utylizacji przeciwniczek hrabiego i
pociągu SKM, którym miały jechać.
- Na pewno damy radę? – niepokoiła się Natalie.
- Spokojna głowa – uspokajał ją Coughlen. – One mają co najwyżej dzidę,
a my jesteśmy dobrze uzbrojeni…
- Co robimy? – zapytała zielonooka.
- No chyba by ustawić się pasowało jakoś – powiedział Dyl.
- Dobrze Golas, ty właź na dworzec. Będziesz mieć cały peron na wioku. –
rozkazała Natalie.
- Tak jest, szefowo – Golas wyjął łuk z kołczanu i wdrapał się na dach
stacji.
Ted
Coughlen pomału spuścił ku ziemi lufę swojego karabinu.
- Dwie osoby niech idą tam – powiedział i wskazał ręką oddalony płot
lokomotywowni. Zaraz poszli w tamtą stronę Dyl z Margaret.
- tej ale co ty tam z nia bedzies robic? – zdenerwowała się Minetka. –
Jak mozesz isc tam z nia?!
- Cicho być – zamknęła ją Natalie.
Z
dworca wyszedł sokista i zbliżył się do nich.
- Co za zbiegowisko? – powiedział i popchnął pannę Foster. – Proszę się
zaraz rozejść.
- Ted, on mnie obraża! – zawołała Natalie ze wściekiem, że jakiś Polak
próbuje się rządzić wobec niej. – Zrób z nim porządek!
Coughlen
strzelił w sokistę cztery razy. Strażnik upadł w konwulsjach, brocząc krwią. Na
ulicy ktoś krzyknął.
Z
budynku wybiegli następni sokiści, ale już w drzwiach ściął ich ogień grupy bojowej.
Dwaj inni stali na peronie. Na odgłos strzałów zaczęli biec ku dworcowi, ale
zlikwidował ich stojący na dachu Golas. Kolejną strzałę wysłał w gardło
studentki, która na widok rzezi sięgnęła po komórkę.
Tymczasem
Natalie wyjęła granat i wrzuciła przez drzwi. Kusara i Zbereźko uczynili to
samo. Z wnętrza dworca rozległy się eksplozje i krzyki. Sznaps puścił serię
prosto w drzwi sklepu z tanim obuwiem, Roksolana wysadziła w powietrze bar, a Dyl zmasakrował swym shotgunem stoczniowców
w poczekalni.
Przez
chwilę panowała martwa cisza, aż z budynku wybiegła kasjerka w średnim wieku,
przerażona, w żakiecie powalanym krwią. Ted Coughlen złapał ją od tyłu,
odchylił głowę i zatopił kły w jej szyi. Kasjerka rzucała się jak groteskowy
gołąb złapany w sieć, konwulsyjnie wymachując rękoma, gdy Ted zaspokajał
pragnienie. Coraz bardziej słabła i więdła w oczach, gdy jej oprawca zdawał się
błyszczeć coraz bardziej. Wreszcie nasycił się do pełna, odrzucił kasjerkę pod
ścianę i otarł usta rękawem. Na ten widok Septymiusz otworzył butelkę soku
pomarańczowego. Trza się wzmocnić przed robotą.
***
Bernard
Bumbes wysiadł z autobusu przy stacji Gdańsk-Wrzeszcz. Już na wysepce wyczuł
woń napięcia, zagrożenia i adrenaliny. Zaraz potem aż stracił dech: dotarł do
niego smród przynajmniej kilku wampirów, połączony z zapachem świeżo przelanej
krwi. Za późno?!
Z torby z
narzędziami wyjął czeski pistolet maszynowy „Skorpion”, kupiony pod pomnikiem
walenia. Spojrzał ku stacji i od razu ich dostrzegł. Była wśród nich Natalie.
Rozpoznała go i krzyknęła, wszczynając alarm.
Niewiele
myśląc, kocowilk rzucił się szczupakiem w lewo, przez jezdnię, prując ogniem
ciągłym w kierunku krwiopijców. Granatowy samochód zatrzymał się z piskiem
opon, kierowca zaczął obrzucać Bumbesa przekleństwami, ale zaraz dosięgły go
kule Kusary Uwachi.
- Jest trafienie, Natarii-sama – zameldowała różowowłosa.
Bernard skrył
się za samochodem, w który co najmniej czworo wampirów prało ze wszystkich sił.
Z torby wyjął granat, cisnął. Granat poleciał stromym łukiem i eksplodował tuż
przy napisie „Gdańsk Wrzeszcz”, odrywając kilka liter. „W” spadło na Roksolanę,
ucinając jej głowę.
- Zabić go! Szybko! – wrzeszczała Natalie, waląc na oślep. Ted Coughlen
strzelił z granatnika, ale trafił w autobus, który właśnie miał skręcać, niszcząc
jego przednią część. Pod osłoną autobusu Bumbes dopadł dwóch drzew, rosnących na skwerku przed ceglanym budynkiem
naprzeciwko stacji. Schował się za grubym pniem, torbę położył na ziemi.
Margaret
i Dyl, słysząc strzelaninę, przybiegli
od lokomotywowni. Natalie, myśląc, że to kolejny przeciwnik, wypaliła w ich
kierunku, trafiając Margaret w głowę. Septymiusz
Sznaps i Kusara próbowali przygnieść Bumbesa ogniem. Oberwało się
przejeżdżającej taksówce. Kierowca wypadł na jezdnię i rzucał się w drgawkach.
Bernard,
skryty za drzewem, czekał na stosowny moment. Coughlen tak cholernie błyszczał,
że nie szło w niego celować. Ale spokojnie. Niech tylko któryś wstrzyma ogień…
Coś szarpnęło
go w łydkę, ale ledwo poczuł. Oho, pomyślał, berserk kicks in. Mam
nadzieję, że nie podlezie mi teraz żaden przypadkowy przechodzień…
- Namu Amida-butsu –
wyszeptał. Ogromną siłą woli, zahartowaną w kazamatach Carandiru, udało mu się
okiełznać szał. Przeładował, precyzyjnie wymierzył i krótką serią strącił Golasa
z dachu dworca.
- Zajdź go z boku! – zawołała Natalie. Minetka natychmiast wykonała
rozkaz i pobiegła w stronę parkingu, od czasu do czasu kładąc ogień zaporowy na
kryjówce kocowilka. Tymczasem Septymiusz, któremu skończyła się amunicja, wziął
broń od Małgochy i wypalił. Kula dosięgła urzędnika Polskiej Energii Nuklearnej
i Słonecznej, co akurat wyszedł zza
rogu. Złapał się za brzuch i upadł, wypuszczając aktówkę.
Kocowilk
odskoczył do sąsiedniego drzewa, by ostrzelać wzmocnione lewe skrzydło zamachowców.
Puścił serię, a w ślad za nią wysłał
wolejem granat. Eksplozja wyrzuciła Dyla w powietrze, fiknął koziołka i upadł
na ziemię.
- Verfluchter – jęczał w
szoku. – Verfluchter Schweinehund!
- nie!!! dyl!!! – wrzasnęła Minetka i uklękła przy chaosowłosym. – nie
mozesz mi tego zrobic debilu!!!!
Położyła sobie
jego głowę na kolanach i zabrała się do reanimacji, rozpinając mu spodnie.
Tymczasem Coughlen dostrzegł ruch z prawej strony. Strzelił, obalając
nastolatkę w czarnych rurkach i żółtej bluzce.
Od strony
Galerii Bałtyckiej nadjechał radiowóz. Policjanci, na widok całej tej rzezi,
mruknęli tylko: „Gówniarz petardę rzucił”, po czym bardzo starannie zawrócili.
Bernard czekał
za drzewem. Żeby tylko przestali strzelać, choć na sekundę… Przerwali. Rzucił
kolejny granat. Nikogo nie trafił bezpośrednio, lecz fala uderzeniowa dosięgła
Zbereźkę, który upadł na DUPĘ i odruchowo wystrzelił cały magazynek w niebo.
Kocowilk skoczył w prawo, chwycił torbę i prowadząc ogień, dopadł wraku
autobusu.
Natalie się zdenerwowała.
Pociąg wiozący przeciwniczki hrabiego może przybyć w każdej chwili, a ten
upiorny brodacz odwraca jej uwagę!
- Zróbcie coś – rozkazała. Na autobus spadł grad pocisków, Coughlen
kolejnym granatem wywalił dziurę w asfalcie, ale kocowilka nie sięgnęli.
Bumbes
krył się w martwym polu stworzonym przez autobus, pilnując z obu stron, czy nie
próbują go okrążyć. Wychylił się, puścił serię – i wtedy zabrakło mu amunicji.
To był ostatni magazynek.
Instynktownie
rzucił się z powrotem za osłonę. Szlag by to, nie ma nabojów… Granatów też nie…
A tamtym najwyraźniej jeszcze sporo zostało. Co robić?
Jego
wzrok padł na klucz francuski, który wypadł z torby. Podniósł narzędzie, zważył
w ręku.
- Namu Amida-butsu – powtórzył
po raz kolejny.
Zamachowcy wstrzymali
ogień. Chyba się naradzali. Bernard wyskoczył zza autobusu, rzucił z wyskoku.
Klucz francuski, wirując, przeleciał cały dystans i trafił Septymiusza prosto w
twarz. Czarnowłosy padł bezwładnie jak gumowy nietoperz.
Natalie była
naprawdę wkurzona. Jakim prawem on ją atakuje? Przedtem myślała, że jest jednym
z ludzi hrabiego, ale widocznie nie jest, to czego w ogóle od niej chce?!
- Załatw go – rozkazała Kusarze. – Już wszystko wystrzelał.
Różowowłosa
zawiesiła karabin na ramieniu i zaczęła skradać się ku autobusowi. Ostrożnie
wyjrzała. Bernard Bumbes leżał na asfalcie, oparty o pojazd. Chyba był
nieprzytomny, a nogę miał zakrwawioną. Obok leżał bezużyteczny skorpion.
Kusara
podeszła, uklękła nad Brazylijczykiem. Dotknęła dłonią jego szyi i wyczuła
upajające tętno. Uśmiechnęła się, ukazując kły, i zbliżyła usta do tętnicy
Bumbesa.
Ale
zanim zdążyła ugryźć, Bernard chuchnął jej w twarz. Kusara zaskrzeczała
przerażająco, gdy czosnek palił jej oczy i płuca. Skręcała się i dymiła, a jej
różowe włosy nabrały sraczkowato-brązowego odcienia. W końcu zastygła skurczona
na ziemi.
Kocowilk
podniósł się i odebrał zabitej wampirzycy M16. W magazynku niewiele zostało,
ale miała zapasowy, więc przeładował.
- They think they have me
covered but I’ll give them all a fright with the armour-piercing bullets from
me little Armalite! – zaśpiewał ochrypłym głosem. Wstał i wyłonił się zza autobusu, mrużąc oczy, aby nie dać
się oślepić błyskom rzucanym przez Coughlena. Miał wrażenie, że wszystko
rozgrywa się w zwolnionym tempie.
Natalie spojrzała na przeciwnika,
który skrzywdził ją na Manhattanie. Przypomniała sobie, że Dorian obdarzył ją
mocą, i skupiła siłę woli na kocowilku, aby wywołać u niego ból brzucha.
Patrzyła na niego z wielkim skupieniem. Wtem podniósł wzrok. Ich spojrzenia
spotkały się… Natalie pochwyciła blask bursztynowych oczu Bernarda i sama osunęła
się w mdłościach na chodnik.
Coughlen z fascynacją śledził
pojedynek spojrzeń, ale gdy głównodowodząca upadła, bez namysłu wymierzył w
Bumbesa. Kocowilk był szybszy. Seria pocisków z M16 dosięgła Teda, odrzucając
go, wirującego bezwładnie i puszczającego zajączki po ścianach jak kula na
dyskotece, w drzwi dworca. Jeden z nabojów spowodował zapłon ładunków,
które Coughlen miał w plecaku.
Błysnęło – i z
ogłuszającym VROOOM!!! THRAK!!! B’BOOM!!! dworzec Gdańsk-Wrzeszcz wyleciał w
powietrze. Wszystko zakryła chmura pyłu.
***
Bernard
Bumbes podniósł się i ostrożnie wyjrzał zza autobusu. Pobojowisko było
straszliwe. Gruz, trupy, roztrzaskane samochody. Pył jeszcze nie całkiem opadł,
unosił się na wietrze. W oddali wyły syreny.
Przekroczył
jezdnię i wszedł na chodnik. Przyjrzał się urzędnikowi, który trzymał się za
brzuch i dygotał. Bumbes chciałby mu pomóc, ale niewiele mógł w tych warunkach
zrobić sam, a już z całą pewnością nie powinien go przenosić. Niech no wreszcie
przyjedzie pogotowie, inaczej facet będzie tu jęczeć do rana.
Zza krateru,
który pozostał w miejscu dworca, dało się dostrzec pociąg SKM stający na
peronie o dachu wspartym na podporach podobnych do bram świątyni sinto. Dwie
spośród pasażerek nie mogły oderwać oczu od całej scenerii, a na ich twarzach
malowało się „WTF?!” w natężeniu tak wielkim, że ocierało się od drugiej strony
o stan nirwany. Bernard dostrzegł je, zasalutował łomem.
Spojrzał na
to, co zostało z grupy zamachowców. Mil… Minetka klęczała nad rannym Dylem i próbowała go reanimować przez
zabawianie doustne. Jury Zbereźko, jak przystało na profesjonalnego siatkarza,
siedział na ziemi i rozdzierająco płakał. Pomiędzy nimi zaś Natalie Foster
kucała na czworakach, rzygając przeciągle. Kocowilk zbliżył się do niej z łomem
w dłoni.
Stał
nad nią, wysmukły Brazylijczyk nad wstrząsaną spazmami nastolatką. Dopiero
teraz się zorientował, że łydkę ma całą czerwoną. Czerwone nogi, tak nazywano
szkockich najemników – gdzie on o tym czytał?
Natalie
przestała wymiotować, podniosła ku niemu wzrok.
- Jestem w ciąży – zajęczała.
- Gratulacje – odparł Bernard Bumbes.
Zdecydował, że
jednak nie da jej w łeb. Nie wyczuwał już w niej smrodu, jaki roztaczał jego
arcywróg. A to na Dorianie chciał się zemścić, nie na jakiejś małolacie, którą
tamten wykorzystał dla swoich nieczystych celów. Dopadnie go kiedy indziej,
teraz wystarcza mu satysfakcja, że pokrzyżował plany Lassaye-Bruchtalowi i jego
posępnemu wujowi. Dziewczyną niech się zajmie policja. Sądząc po dźwięku syren,
będą za trzy minuty.
Brazylijski
kocowilk odwrócił się i odszedł. Zdał sobie sprawę, że został mu jeszcze tydzień
urlopu. Pójdzie kupić litr Goldwassera, niech sobie Zezinho i Pereira we dwóch
obalą.
W deszczu
padających z nieba szczątków stacji Wrzeszcz, Bernard Bumbes szedł spokojnym
krokiem w stronę zachodzącego słońca, napełniającego Gdańsk bursztynowo-złotym
światłem, i nucił:
Bring me a wheel of
oaken wood,
A rein of polished
leather,
A Heavy Horse and a
tumbling sky