Natalie
obudziła się, wykonała poranne czynności, ubrała legginsy na długi rękaw i
zeszła na śniadanie. Kiedy jadła colesława, przyszedł Kalju. Machnął do niej
ręką i usiadł po przeciwnej stronie stołu. Ostatnio uczył się podstawowych
zwrotów w języku węgierskim.
- Voltál már Szegeden? Byłeś w
Szegedzie? – powtarzał. – Co za język, zupełnie niepodobny do naszego.
Nagle
wpadł Nick, wymachując świeżą gazetą.
- Widzieliście? – rzucił w ich
stronę. – „Bring on the Big Magma” i nagrania koncertowe z
Garmisch-Partenkirchen zostały wpisane na czarną listę Bundesprüfstelle für
jugendgefährdende Medien!
- No, no – Laar pokiwał
głowa z uznaniem. – „Ich tu dir weh”… Jesteśmy w dobrym towarzystwie.
Yoxall spojrzał na niego niepewnie.
- A gdzie Ed? – zapytał.
- Jeszcze się nie obudził
– odrzekł perkusista. – Widziałem go wieczorem, wyglądał na zmęczonego.
- No tak – Nick przeniósł
wzrok na Natalie. – Bardzo się przejmuje tym całym zadaniem. No wiesz, ochroną
ciebie i tak dalej.
- Naprawdę? – Natalie
uśmiechnęła się. – Mówi coś o mnie?
- Głównie się zamartwia,
czy da radę powstrzymać niebezpieczeństwa, które ci grożą – powiedział gitarzysta.
– Zawsze poważnie traktował swoje obowiązki. Na pewno zapomniał, że dziś są
jego urodziny.
Natalie zasymulowała wybuch kaszlu, tłumiąc okrzyk
radości, który zrodził się w niej wskutek uświadomienia sobie szansy, jaka
właśnie powstała.
- On przecież zawsze zapomina
o urodzinach – rzucił Kalju.
- Tak, ale w tym roku wydaje
się szczególnie zaabsorbowany – Yoxall pokręcił głową. – Założę się, że będzie
nieźle zaskoczony, kiedy zrobimy po południu małe party.
- A prezent jakiś mamy? –
zapytała Natalie.
- Oczywiście – uśmiechnął
się Nick. – Skoro Edward nie pamięta, ktoś musi pamiętać za niego…
Na
razie postanowili niczego Patelowi nie mówić. Nick i Kalju poszli do garażu
wymienić tłumnik (sic!), a Natalie została na kuchni sama.
Marzyła o tym,
żeby w grudniu, kiedy przypadną jej urodziny, Patel też podarował jej coś
wyjątkowego. Mogłaby to być egzotyczna wycieczka na jakąś rajską wyspę… Oczami
wyobraźni już widziała, jak w pełnym słońcu leży, obejmując Edwarda, na
złocistej plaży, na przykład na Wyspach Szprocich.
Kiedy Edward
wstał, wziął poranny prysznic. Potem wrzucił kanapkę z kurczakiem, wypił
mocnego rooibosa i obwieścił kolegom, że na razie trzeba się wstrzymać z
koncertami i wziąć za pracę studyjną.
- No i dobrze –
powiedział Kalju. – Zanim się uporamy z nagraniami, BPjM o nas zapomni, a może
nawet zdejmie z indeksu.
Nick wykonał
parę telefonów do klubów, w których były zaklepane koncerty, żeby zapowiedzieć,
że Krankschaft nie przyjedzie. Szybko znalazł się zastępca – występująca akurat
w Bawarii grupa thrashmetalowa Rezun Explosion, imydżem stylizująca się na bestialskich
i zezwierzęconych ukraińskich nacjonalistów.
Potem wszyscy
poszli do piwnicy ćwiczyć stare kawałki i pracować nad nowymi. Dla rozgrzewki
zagrali „They’re Red Hot” Roberta Johnsona. Trochę sobie pojamowali, rozwijając
swobodnie jeden z najnowszych pomysłów. Edward grał na sticku z wykorzystaniem
efektu „kaczki”, a gitara Nicka brzmiała tak, jakby była podłączona nie do
wzmacniacza, a do starego, zardzewiałego motocykla. Później wzięli się do pracy
nad stadionowym hymnem „Raise Your Head (Like a Giraffe)”, w którym Natalie
brzmiała jak Kate Bush na kwasie.
- Orkiestra by tu pasowała –
zauważył Yoxall. Edward, Kalju i Natalie podchwycili ten pomysł. Otworzyli
internety, spędzili jakiś czas na poszukiwaniu odpowiedniej orkiestry. Po przeanalizowaniu
stanu finansów zespołu, doszli do wniosku, że stać ich akurat na współpracę z
orkiestrą Ochotniczej Straży Pożarnej w Mykanowie (Polska).
Postanowili
się rozerwać. Wyszli na przydomowe boisko i grali w siatkówkę plażową. Natalie
grała oczywiście w jednej drużynie z Edwardem i cały czas wygrywali. Potem
Kalju zaprotestował, że to niesprawiedliwe i siły powinny być wyrównane. Wobec
tego sam grał po jednej stronie z Patelem, a Natalie z Nickiem. Specjalnie nie
włożyła bluzki do legginsów, żeby przy serwowaniu podlatywała do góry, i ustawiła
się tak, żeby Edward wszystko widział. Nie dał się jednak zbić z tropu i obie
strony szły łeb w łeb, aż w końcu ogłoszono koniec meczu z powodu obustronnego
zmęczenia.
Na obiad była
zupa jarzynowa zrobiona przez Edwarda, a po obiedzie wszyscy zajęli się
rozrywką. Natalie oglądała na DVD „Doktora Housego”. Edward czytał książkę Tima
Osborne’a „Srebrny dzwoneczek”. Nick Yoxall siedział z gitarą i komponował
muzykę do horroru „Powrót Owcokluchy”, a Kalju, wpierniczając budyń waniliowy,
grał na Playstation w grę o kafelku z wanny, usiłującym się przedostać do
fabryki mebli w Swarzędzu.
Około
siedemnastej Edward skończył książkę i przyszedł do salonu, żeby wziąć coś
nowego, na przykład „Faceta z Beauty Falls” Petera Janeesa. Z wielkim
zaskoczeniem zauważył, że wszyscy wstali na jego widok.
Zaraz potem
Natalie rzuciła się mu na szyję i długo obsypywała go pocałunkami.
- Zostaw go już, my też chcemy! – zawołał
Kalju. – Dziesięć tysięcy lat, byku!
- Ano faktycznie – Patel pokiwał głowa. –
Przecież dziś moje urodziny…
Laarowi
wreszcie udało się odczepić Natalie, potężnie klepnął Edwarda w plecy. Nick też
podszedł do jubilata i zrobili niedźwiadka.
- Nie mów, że macie jakiś prezent – powiedział w końcu Edward.
- A jak! – zawołał Kalju i wyciągnął zza kanapy wielki, czarny sitar ze
złotymi progami i inkrustowanym rezonatorem.
- Zawsze chciałem mieć sitar – stwierdził Patel, z niedowierzaniem
przesuwając dłońmi po indyjskim instrumencie. – A to co? Autograf?
- Załatwiłem dla ciebie autograf Zakira
Hussaina – powiedział Laar z dumą.
- Ale przecież Zakir Hussain gra na tabli, nie
na sitarze… - Edward był zdezorientowany. – Zresztą nieważne, dzięki.
Zaczął
grać, wprowadzając w pomieszczeniu orientalny nastrój. Prawie zapachniało
curry, ale musiał przerwać, bo Yoxall też miał dla niego prezent. Było to
eleganckie wydanie dzieł zebranych Marka Twaina, z rozkładanym portretem autora
i nieocenzurowanym „Huckiem Finnem”. Co prawda Nickowi nie udało się załatwić
autografu, ale Edward i tak był zadowolony.
To
jeszcze nie był koniec urodzinowych atrakcji, bo gitarzysta wkrótce przyniósł
tort – czterowarstwowy, z ciasta biszkoptowego nasączonego alkoholem, z kremem
kakaowo-makowym na podkładce z powideł, istny nuk kaloryczny. Usiedli więc
wszyscy razem na kanapie. Zjedli torta, wypili koniaka i obejrzeli filma na
podstawie najnowszego literackiego hitu o Tudorach.
Wieczorem,
gdy wszyscy się rozeszli do swoich zajęć, Natalie wzięła prysznic i poszła na
balkon. Patrzyła na góry omiatane zachodzącym słońcem. Nagle zdała sobie
sprawę, że ona sama żadnego prezentu Edwardowi nie podarowała. Postanowiła z
nim porozmawiać. Założyła liliowy szlafrok i poszła do pokoju Edwarda.
Patel
siedział w wygodnym fotelu i przeglądał spisy treści w nowych książkach. Sitar
stał oparty o ścianę tuż obok sticku.
- Hej, Edwardzie – powiedziała
Natalie.
Spojrzał
na nią.
- Właśnie sobie przypomniałam –
wyartykułowała nieśmiało – że nie masz ode mnie żadnego prezentu…
- Ależ nie trzeba – Patel
uśmiechnął się ciepło. Na ten widok Natalie poczuła motyle w brzuchu.
- No jak nie trzeba, przecież
tyle dla mnie zrobiłeś…
- Nie wypada, abym od ciebie
żądał prezentów – powiedział Edward. Wstał z fotela i podszedł do Natalie, a
motyle w jej brzuchu zmieniły się w nosorożce.
- Więc chciałam powiedzieć, że –
stwierdziła Natalie.
Przełknęła
ślinę, bo patrzył na nią tak badawczo i jednocześnie z wielką sympatią.
- Ja zapomniałam o twoich
urodzinach, a raczej nie wiedziałam… – wymrątała wreszcie.
- Nic nie szkodzi, sam
zapomniałem.
- Nie masz ode mnie żadnego
prezentu… no ale… masz mnie – spojrzała na niego z błyskiem w oku.
XXX
Tym, z czym Edward
popatrzył na nią, było lekkie zdziwienie, jakby nie miał pewności, do czego ona
zmierza. Natalie postanowiła więc postawić go przed faktem dokonanym. Zanim
zdążył zrobić cokolwiek, błyskawicznie pozbyła się szlafroku, po czym spojrzała
na niego i uznała, że postawienie okazało się skuteczne.
Ale to było za
mało, Patel w dalszym ciągu wyglądał na zszokowanego. Podeszła więc do niego i
oburącz, wykorzystując zaskoczenie, poprowadziła za nadgarstki i obaliła go na
łóżko. Potem siadła na niego z impetem, napierając swoim centrum zmysłowości na
jego okolicę lędźwiową, i zassała się w jego usta. Ręcznie rozerwała koszulę,
któryś z guzików się uksył, ale w tym momencie to nie miało znaczenia. Przywarła
do jego szerokiej piersi, czując w sobie ogień, którym żarzyć się zaczęła od
kontaktu z jego ciałem. Całowała Edwarda tak długo i namiętnie, że prawie
czuła, jak zaczyna się rozpuszczać. On z pewną taką niezgrabnością objął jej
plecy i przyciągnął ku sobie.
Kiedy Natalie w
końcu wstała, Edward podniósł się i siedział na łóżku. Niewiele myśląc,
podeszła i zaczęła z rozanielonym uśmiechem
oburącz przeczesywać jego włosy. Nagle pociągnęła i przycisnęła jego głowę do
swoich rozstajów rozkoszy. Edward, tak przyciśnięty, zrazu stracił dech, ale szybko
zrozumiał, czego się od niego oczekuje, i zaczął się popisywać zdolnościami
językowymi. Natalie rozpoczynała swoje prywatne wniebowstąpienie, jej aksamitne
wrota zaczął szturmować słodki cyklon namiętności. Falowała biustem i wyrabiała
normę we wzdychaniu za cały kwartał.
Puściła
Edwarda. Wyglądał na oszołomionego, oczy mu biegały. Próbował złapać powietrze
i lekko się odsunąć, aby zyskać więcej miejsca. Natalie dopadła go i siłą
ściągnęła z niego spodnie, jednocześnie piszcząc jego klatkę. Okazało się
bowiem, że miała tajemną moc zdejmowania spodni jedną ręką. Wtedy zobaczyła
jego wirylne membrum, długie i potężne jak autobus, i zaczęła ręcznie
piastować, aby w kluczowym momencie ten autobus nie okazał się przegubowy.
Potem odsunęła się i zalotnie łypnęła tęczówką.
Edward Patel pomyślał,
że to jest ta dziewczyna, z którą pokonał tyle kilometrów i chronił ją przed
tyloma zagrożeniami, w zasadzie to całkiem się z nią zżył, ale to jeszcze nie
koniec kłopotów… Wskutek tych myśli w jego tłok wstąpiło zwątpienie, atoli
widząc to, Natalie obdarzyła go gorącym i mokrym pocałunkiem i już po chwili
giętki wąż Edwarda przepoczwarzył się nazad w rurociąg fizycznej przyjaźni.
Natalie przywarła
do niego i zmusiła, aby pokrywał pocałunkami jej przepełnione wybujałą
kobiecością sfery. Potem wystawiła zachęcająco dolny odcinek kręgosłupa. Edward
pisnął z podniecenia i włożył tę swoją rzecz do tej jej rzeczy. Momentalnie
wydała z siebie nosowy gwizd na znak zaskoczenia przemieszanego z ostro
napływającą rozkoszą. Patel zaczął wykonywać ruchy posuwisto-zwrotne, najpierw
powoli, jak żółw ociężale, a potem już na całego zajął się przepompowywaniem
rozkoszy. Natalie wydawała odgłosy godne jaguara i jeździła z prześcieradłem w
tę i nazad, gdy świstak Edwarda poszerzał granice jej intymnego poznania (a
może i wrocławia).
Potem położyła
się na plecach i szybko, żeby Edward się nie rozmyślił, przyciągła go k’sobie.
Gdy poczuła na sobie ciężar Patela, ponownie zapłonęła żywym ogniem. Całując
jego szyję, nakłoniła go, aby odpowiedział tym samym. W końcu Edward zanurzył
się w jej słoninkę i ponownie zaczął piłować z taką energią i znawstwem, jakby
całą „Kamasutrę” miał wykutą na blachę; Natalie zaś szeptała mu do ucha
namiętne, a zarazem sprośne sformułowania. Swymi pchnięciami Edward wypychał z
niej powietrze, w zamian napełniając czymś niewypowiedzianie przyjemnym. Penetrował
ją z pasją zapalonego speleologa. Pościel była cała skotłowana, a oni oboje w
tej bieli stworzyli razem wielkiego, różowego pasikonia w drgawkach.
Natalie
przechyliła się na bok i wyślizgnęła spod Edwarda, odpychając go lekko, aby
uchronić przed dochodzeniem w trybie przyspieszonym. Przeciągła się
kilkakrotnie, a gdy Edward z zaciekawieniem usiadł, ponownie zanurzyła swoje
usta w jego, z rzadka szczypiąc wargami jego ucho. Następnie wzięła jego
popędzel i zamknęła między swymi mlecznymi składnicami, a gdyby mogła, to
całego Edwarda by nimi otoczyła.
Wreszcie
spojrzała na jego monumentalną dywidendę i usiadła na nią centralnie, by owa
napompowana grucha zmieściła się jak najgłębiej w jej halach uniesienia.
Natalie zawzięcie odbijała się od Edwarda niczym w jakimś seksualnym ping-pongu,
podskakując w górę i w dół wzdłuż pulsującego skowrona. W pewnym momencie
narastającej ekstazy odwróciła głowę, spoglądając w lustro, i dostrzegła tam
dziko wierzgającego zwierza o dwóch grzbietach, iże rytmicznie porykiwał na
postrach i pohybel.
Edward wydawał
się jak oszołomiony, tuląc się do tułowia Natalie i żarliwie całując jej
obojczyki i barki. Jednocześnie pamiętał o tym, by jego dureń prezentował inicjatywę,
potężnie podrzucając Natalie w górę. Miotała się na nim jak drzewo targane
burzą, tyle że drzewo targane burzą nie stęka i nie wyje.
I nagle, w
potężnie energetycznym skurczu, Edward wystrzelił ze swego pyńisa niczym z
dubeltówki. Huk tego wystrzału, chociaż niesłyszalny ludzkim uchem, Natalie poczuła
aż w przysadce, i zadał jej on prawdziwy le
petit mort. Jej jestestwo zdawało się eksplodować wzdłuż kręgosłupa w górę.
Jęczała w ultradźwiękach, aż miejscowe nietopyrze zaczęły się obijać o okna.
Chwilę
później Natalie ześlizgnęła się z Edwarda i ciężko opadła na poduszkę. Była tak
szczęśliwa, że mogłaby teraz już umrzeć, ale tylko zasnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz