wtorek, 25 grudnia 2012

Odcinek 26 – Ucieczka

Dedykacja dla frakcji krakowskiej :)

        Natalie była nieszczęśliwa. Wszystko ją denerwowało, nie mogła już wytrzymać. Nie rozumiała, co się dzieje z Edwardem. W dalszym ciągu tego nie rozumiała.
     Leżała dwie godziny na łóżku, płacząc w poduszkę, a kiedy ta stała się cała mokra, po prostu ją odwróciła i płakała dalej. Kiedy wreszcie wstała, już wiedziała, co robić.
      Edward siedział z kolegami na dole i grał na sitarze. Natalie wykorzystała okazję i weszła do jego pokoju. Zapaliła komputer i szybko przejrzała internety pod kątem swoich planów. Potem wyjęła z szuflady biurka rewolwer Patela i 200 euro. Zanim wyszła, dostrzegła stick oparty o ścianę. Bez namysłu wyrzuciła go przez okno. Niech Edward wie, że uczuć Natalie nie powinno się lekceważyć.
         Z powrotem w sypialni Natalie kucnęła na chwilę i jeszcze raz przypomniała sobie najsłodsze momenty spędzone z Edwardem. Potem założyła czarne sztruksy, miętową bluzkę w dżonkile i szarą kurtkę z grubego materiału. Przyszedł czas…

Edward zmęczył się graniem, odłożył sitar i postanowił dla odmiany poeksperymentować z wykorzystaniem zielonej herbaty i płynu do higieny intymnej w wywoływaniu zaawansowanych iluzji słuchowych. Wyniki badań notował dla potrzeb pracy zaliczeniowej. Kalju zażerał orzeszki ziemne, słuchając Idziego Popa oraz zespołu Ruja. Yoxall zaś próbował ustalić, co jest nie tak z telewizorem – od jakiegoś czasu obraz nie pokrywał się z dźwiękiem. Nick chciał obejrzeć „Pulp Fiction”, a tu podniecony głos prezentera telezakupów. Przestawił na „Family Guya”, a w podkładzie aria z opery „Złoty kogucik”. Włączył na „My Little Pony”, a słychać piosenkę „Nie oddamy wam Telewizji Trwam”. Owszem, to było ciekawe doświadczenie, gdy na przykład patetyczny „Achilles Last Stand” Zeppelinów tworzył ścieżkę dźwiękową programu ogrodniczego, ale na dłuższą metę nużyło. Ponieważ magiczne metody naprawy telewizora były na razie słabo rozwinięte, Nick od dłuższej chwili czujnie krążył wokół plaźmiaka z młotkiem i śrubokrętem.
        Po jakimś czasie Kalju zdecydował się zobaczyć, co słychać u Natalie. Ostatnio była coś nieswoja, a Ed chyba powinien odpocząć… Laar bezszelestnie wbiegł na górę, jak go nauczył pradziadek, agent Abwehry. Zajrzał do jej pokoju. Natalie jednak nie dostrzegł. Zastał tylko otwarte okno i złożoną kartkę papieru na łóżku. Natychmiast narobił hałasu.
         Nick z Edwardem wbiegli do pokoju. Patel podniósł kartkę i z ciężkim sercem przeczytał:

Kochany Edwardzie!
Przykro Mi, ale tak musiało być. Więc wolałam, abyśmy się rozstali już teraz, w razie gdyby w przyszłości Nam coś nie wyszło. Życzę Ci szczęścia, a Ja teraz znajdę je w ramionach Doriana.
Twoja Natalie.
P.S. I przez całą Naszą znajomość nigdy nie dałeś Mi kwiatka.

Edward był w szoku. Nie rozumiał, jak Natalie mogła tak nagle wykonać zwrot o 90 stopni. Tymczasem Yoxall wyjrzał przez okno. Przebiegał obok niego piorunochron, wzdłuż którego na tynku co jakiś czas odznaczały się ciemnoszare ślady od butów.
- No to po wokalu – stwierdził Nick.
- Od razu mówiłem: baba w zespole, zespół na dole – przyznał Laar z żalem. – Szkoda, że nie została chociaż na Oktoberfest.
Wtem Nick i Kalju usłyszeli łomot. To Edward padł bez czucia na podłogę.

***

         Natalie zjechała po piorunochronie z okna sypialni, a potem pobiegła przed siebie. Wiedziała, dokąd się uda, ale nie bardzo kojarzyła, w którą to stronę. Dlatego na razie biegła, gdzie oczy poniosą, a potem się zobaczy. Po jej policzkach ściekały kaskady kryształowych łez. Gdyby jednak Edward i koledzy na to wpadli, i tak nie mogliby jej ścigać po śladach tej przejrzystej strugi, bo grunt już był wilgotny, łzy się nie odróżniały.
         Wkrótce poczuła, że zaczyna opadać z sił. Nogi ją bolały. Usiadła w rowie, by odpocząć trochę. Nagle zobaczyła pięknego, czarnego konia pasącego się na nieopodalszej łące. Podeszła do niego i wkrótce dosiadła. Spełniło się jej marzenie z czasów jeszcze niedawnych, ale pozornie bardzo już zamierzchłych, odległych o tysiące kilometrów – miała własnego konia! Najwyraźniej była jeźdźcem natchnionym, którego talentu nikt dotąd nie umiał rozpoznać.
       Teraz Natalie mogła już naprawdę i na poważnie pogalopować w stronę, w którą wiodło ją przeznaczenie. Pędziła przez górski kraj, przemykała przez schludne miasteczka z winiarniami na peryferiach, przecinała pola uprawne…
         Po kilku godzinach zgłodniała. Zatrzymała się w zajeździe przy autobanie. Konia przywiązała na trawniku, a sama weszła do środka. Była bardzo głodna, więc zamówiła dużą porcję pierogów. Jadła je z głęboką refleksją, wpatrując się mechanicznie w nabazgrane na ścianie przeciwległej stacji benzynowej graffiti: „Nikt nie zbeszcześci Peina!” W jej głowie wszystko się kotłowało niczym buzujący kapuśniak w ekscytacji oczekiwaniem tajemniczego losu, który czeka na nią, gdzieś tam na końcu trasy. W tym kapuśniaku co jakiś czas błyskały zielone oczy Doriana.
            Po obiedzie siadła na koń, ruszyła dalej. Natalie niestrudzenie galopowała w kierunku zachodzącego słońca. Nie czuła zmęczenia: mroczna przyszłość czekała na nią. Przecinając zbocze jakiegoś wzgórza, wmieszała się w stado około siedemdziesięciu kóz, a potem popędziła dalej, wciąż dalej. Czuła się wolna, czuła wiatr we włosach, a namiętny wzrok Doriana podświadomie wskazywał jej drogę…
          Już po zmierzchu dojechała pod zamczysko Czarnego Hrabiego, gdzie miała spotkać swego tyle wyczekiwanego Doriana. Zsiadła z koń, z podziwem kontemplując monumentalną budowlę, szczerzącą się w niebo swymi wieżami, wieżyczkami, attykami, iglicami, kalenicami, hełmami, pinaklami i wimpergami. Pewnym krokiem podeszła do bramy.
          Natalie nie zauważyła, kiedy wokół niej pojawili się ochroniarze: wszyscy w czarnych uniformach i czapkach z daszkiem. Przy pasach pałki, paralizatory i miotacze gazu pieprzowego.
- Chcę się widzieć z Dorianem! – krzyknęła do nich.
- Dla ciebie to jest pan Dorian Ritter von und zu Lassaye-Bruchtal – odpowiedział ktoś łagodnym, lecz pewnym, jak stalowa sztaba w pluszowym pokrowcu, głosem, z akcentem, od którego przechodził dreszcz. Kierownik zmiany, prawie dwumetrowy, o bladej cerze, uśmiechnął się, prezentując dłuższe od zwyczajnych kły. Na głowie miał, zamiast bejsbolówki, czarny pilśniowy kapelusz z kogucimi piórami, a na piersi – plakietkę z nazwiskiem „István Zbocsóny”.
- Co jest? – Natalie spojrzała na niego z wyrzutem. – Mam sprawę do Doriana! Zaprowadźcie mnie do niego!
- Niestety, panienko, kawaler von und zu Lassaye-Bruchal jest w tej chwili nieobecny – wampir-ochroniarz najwyraźniej z niej kpił.
- Nie szkodzi, poczekam w środku – Natalie ruszyła ku drzwiom. Zbocsóny zastąpił jej drogę.
- Pan hrabia nie lubi nieproszonych gości – wyjaśnił. – Bardzo nie lubi.
- Wpuścicie mnie natychmiast! – wysyczała Natalie i wyciągnęła rewolwer, mierząc w wampira.
            Na jego twarzy pojawił się wyraz wielkiego zaskoczenia.
- Ty… nie zamierzasz z tego strzelać, prawda? – spytał niepewnie.
- Zamierzam! I strzelę, jak mnie nie wpuścicie!
            Ochroniarze zaczęli niepewnie przestępować z nogi na nogę. Sytuacja chyba stawała się napięta.
- Słuchaj no, dziewczyno – powiedział Zbocsóny. – Może nie wyglądam, ale umiem się zdenerwować.
- Ja już się zdenerwowałam! Daję ci dziesięć sekund, żebyś mnie wpuścił.
- Za dziesięć sekund twoja krew będzie moja! – odpowiedział wampir.
Natalie wycelowała między oczy. Szybkim, pewnym ruchem nacisnęła spust. Ach, gdybyż, biorąc rewolwer Edwarda, zabrała przy okazji także i amunicję…
Odrzuciła spluwę i sięgnęła do kieszeni po jakąś inną broń. Szukała, nie znalazła – i żołnierz pobladnął. Bez namysłu lutnęła wampirowi z liścia w twarz.
         Zbocsóny wybuchnął tak niepowstrzymanym śmiechem, że zgiął się od niego wpół, a potem usiadł na ziemi. Siedział tak z głową między kolanami, chichocząc opętańczo i trzęsąc się jak galareta.
- Brać ją – rozkazał w końcu, ciągle nie przestając rżeć.
          Ochroniarze sprawnie wykonali rozkaz i wzięli ją. Tymczasem Zbocsóny wyciągnął komórkę.
- Mam tu intruza – zameldował swemu rozmówcy, z trudem powstrzymując śmiech. – Jakaś dziewczyna, podobno chce się widzieć z paniczem Dorianem – opisał jej wygląd. – Aha, rozumiem.
          Rozłączył się i jeszcze raz spojrzał na Natalie z zaciekawieniem.
- Chłopaki, to jest gość specjalny – powiedział. – Nie do lochu.
        Zaprowadzili ją więc do luksusowej łazienki i tam zamknęli, blokując drzwi od zewnątrz. Natalie usiadła na brzegu wanny i zaczęła płakać, aż w końcu zasnęła.

***
Siedziała na pozłacanej desce klozetowej i zastanawiała się nad swym losem. Nie wiedziała, ile trzymają czasu tu już ją. Dzień? Dwa? Tydzień? Komórka jej wysiadła, więc Natalie straciła poczucie czasu. Od czasu do czasu ktoś uchylał kratkę u dołu drzwi i wsuwał czarkę budyniu, ale to i tak jej nic nie mówiło odnośnie upływu czasu.
Przynajmniej na standard nie mogła się skarżyć. Trzymali ją w łazience bardzo stylowej, wyłożonej różowym marmurem w białe żyłki. Słuchawka prysznica miała kształt smoczego pyska. Kurki od ciepłej wody były pozłacane, od zimnej posrebrzane, a przepychacz i szczotka klozetowa miały trzonki z hebanu. Jeżeli wrzuciło się ręczniki do wanny, można było się zdrzemnąć.
Pytanie tylko, jak długo Natalie miała tu siedzieć? Miała nadzieję, że spotka Doriana, a tymczasem ją uwięzili i jeszcze się z niej śmieją, chociaż, jako tej, która z nim była, należy jej się szacunek… Siedziała tak, straciwszy poczucie czasu, gdy ciężkie ołowiem znużenia sekundy i minuty nieznośnie zlewały się w jednolity, błyszczący obelisk mijającego, a równocześnie stojącego czasu.
W którymś momencie drzwi łazienki się otworzyły…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz