wtorek, 25 grudnia 2012

Odcinek 30 – Stacja Wrzeszcz

       Natalie z drużyną zamachowców dotarła na stację Gdańsk-Wrzeszcz  jeszcze przed czasem. Autobus zostawili na parkingu i rozstawili się na placu.
Byli uzbrojeni po zęby. Większość grupy trzymała karabiny M16, które hrabia von Beesens kupił od właściciela irlandzkiego pubu w Hamburgu, weterana IRA. Tylko Golas pozostał przy swoim wiernym łuku, a Dyl dzierżył śrutówkę. Ted Coughlen miał przy karabinie granatnik podlufowy, a na grzbiecie dźwigał cały plecak materiałów wybuchowych, przeznaczonych do ostatecznej utylizacji przeciwniczek hrabiego i pociągu SKM, którym miały jechać.
  - Na pewno damy radę? – niepokoiła się Natalie.
  - Spokojna głowa – uspokajał ją Coughlen. – One mają co najwyżej dzidę, a my jesteśmy dobrze uzbrojeni…
  - Co robimy? – zapytała zielonooka.
  - No chyba by ustawić się pasowało jakoś – powiedział Dyl.
  - Dobrze Golas, ty właź na dworzec. Będziesz mieć cały peron na wioku. – rozkazała Natalie.
  - Tak jest, szefowo – Golas wyjął łuk z kołczanu i wdrapał się na dach stacji.
            Ted Coughlen pomału spuścił ku ziemi lufę swojego karabinu.
  - Dwie osoby niech idą tam – powiedział i wskazał ręką oddalony płot lokomotywowni. Zaraz poszli w tamtą stronę Dyl z Margaret.
  - tej ale co ty tam z nia bedzies robic? – zdenerwowała się Minetka. – Jak mozesz isc tam z nia?!
   - Cicho być – zamknęła ją Natalie.
            Z dworca wyszedł sokista i zbliżył się do nich.
  - Co za zbiegowisko? – powiedział i popchnął pannę Foster. – Proszę się zaraz rozejść.
  - Ted, on mnie obraża! – zawołała Natalie ze wściekiem, że jakiś Polak próbuje się rządzić wobec niej. – Zrób z nim porządek!
         Coughlen strzelił w sokistę cztery razy. Strażnik upadł w konwulsjach, brocząc krwią. Na ulicy ktoś krzyknął.
       Z budynku wybiegli następni sokiści, ale już w drzwiach ściął ich ogień grupy bojowej. Dwaj inni stali na peronie. Na odgłos strzałów zaczęli biec ku dworcowi, ale zlikwidował ich stojący na dachu Golas. Kolejną strzałę wysłał w gardło studentki, która na widok rzezi sięgnęła po komórkę.
      Tymczasem Natalie wyjęła granat i wrzuciła przez drzwi. Kusara i Zbereźko uczynili to samo. Z wnętrza dworca rozległy się eksplozje i krzyki. Sznaps puścił serię prosto w drzwi sklepu z tanim obuwiem, Roksolana wysadziła w powietrze bar, a Dyl zmasakrował swym shotgunem stoczniowców w poczekalni.
         Przez chwilę panowała martwa cisza, aż z budynku wybiegła kasjerka w średnim wieku, przerażona, w żakiecie powalanym krwią. Ted Coughlen złapał ją od tyłu, odchylił głowę i zatopił kły w jej szyi. Kasjerka rzucała się jak groteskowy gołąb złapany w sieć, konwulsyjnie wymachując rękoma, gdy Ted zaspokajał pragnienie. Coraz bardziej słabła i więdła w oczach, gdy jej oprawca zdawał się błyszczeć coraz bardziej. Wreszcie nasycił się do pełna, odrzucił kasjerkę pod ścianę i otarł usta rękawem. Na ten widok Septymiusz otworzył butelkę soku pomarańczowego. Trza się wzmocnić przed robotą.

***

      Bernard Bumbes wysiadł z autobusu przy stacji Gdańsk-Wrzeszcz. Już na wysepce wyczuł woń napięcia, zagrożenia i adrenaliny. Zaraz potem aż stracił dech: dotarł do niego smród przynajmniej kilku wampirów, połączony z zapachem świeżo przelanej krwi. Za późno?!
Z torby z narzędziami wyjął czeski pistolet maszynowy „Skorpion”, kupiony pod pomnikiem walenia. Spojrzał ku stacji i od razu ich dostrzegł. Była wśród nich Natalie. Rozpoznała go i krzyknęła, wszczynając alarm.
Niewiele myśląc, kocowilk rzucił się szczupakiem w lewo, przez jezdnię, prując ogniem ciągłym w kierunku krwiopijców. Granatowy samochód zatrzymał się z piskiem opon, kierowca zaczął obrzucać Bumbesa przekleństwami, ale zaraz dosięgły go kule Kusary Uwachi.
  - Jest trafienie, Natarii-sama – zameldowała różowowłosa.
Bernard skrył się za samochodem, w który co najmniej czworo wampirów prało ze wszystkich sił. Z torby wyjął granat, cisnął. Granat poleciał stromym łukiem i eksplodował tuż przy napisie „Gdańsk Wrzeszcz”, odrywając kilka liter. „W” spadło na Roksolanę, ucinając jej głowę.
  - Zabić go! Szybko! – wrzeszczała Natalie, waląc na oślep. Ted Coughlen strzelił z granatnika, ale trafił w autobus, który właśnie miał skręcać, niszcząc jego przednią część. Pod osłoną autobusu Bumbes dopadł dwóch drzew, rosnących na skwerku przed ceglanym budynkiem naprzeciwko stacji. Schował się za grubym pniem, torbę położył na ziemi.
       Margaret i Dyl, słysząc strzelaninę, przybiegli od lokomotywowni. Natalie, myśląc, że to kolejny przeciwnik, wypaliła w ich kierunku, trafiając Margaret w głowę. Septymiusz Sznaps i Kusara próbowali przygnieść Bumbesa ogniem. Oberwało się przejeżdżającej taksówce. Kierowca wypadł na jezdnię i rzucał się w drgawkach.
        Bernard, skryty za drzewem, czekał na stosowny moment. Coughlen tak cholernie błyszczał, że nie szło w niego celować. Ale spokojnie. Niech tylko któryś wstrzyma ogień…
Coś szarpnęło go w łydkę, ale ledwo poczuł. Oho, pomyślał, berserk kicks in. Mam nadzieję, że nie podlezie mi teraz żaden przypadkowy przechodzień…
   - Namu Amida-butsu – wyszeptał. Ogromną siłą woli, zahartowaną w kazamatach Carandiru, udało mu się okiełznać szał. Przeładował, precyzyjnie wymierzył i krótką serią strącił Golasa z dachu dworca.
   - Zajdź go z boku! – zawołała Natalie. Minetka natychmiast wykonała rozkaz i pobiegła w stronę parkingu, od czasu do czasu kładąc ogień zaporowy na kryjówce kocowilka. Tymczasem Septymiusz, któremu skończyła się amunicja, wziął broń od Małgochy i wypalił. Kula dosięgła urzędnika Polskiej Energii Nuklearnej i Słonecznej, co akurat wyszedł zza rogu. Złapał się za brzuch i upadł, wypuszczając aktówkę.
      Kocowilk odskoczył do sąsiedniego drzewa, by ostrzelać wzmocnione lewe skrzydło zamachowców. Puścił serię, a  w ślad za nią wysłał wolejem granat. Eksplozja wyrzuciła Dyla w powietrze, fiknął koziołka i upadł na ziemię.
  - Verfluchter – jęczał w szoku. – Verfluchter Schweinehund!
  - nie!!! dyl!!! – wrzasnęła Minetka i uklękła przy chaosowłosym. – nie mozesz mi tego zrobic debilu!!!!
Położyła sobie jego głowę na kolanach i zabrała się do reanimacji, rozpinając mu spodnie. Tymczasem Coughlen dostrzegł ruch z prawej strony. Strzelił, obalając nastolatkę w czarnych rurkach i żółtej bluzce.
Od strony Galerii Bałtyckiej nadjechał radiowóz. Policjanci, na widok całej tej rzezi, mruknęli tylko: „Gówniarz petardę rzucił”, po czym bardzo starannie zawrócili.
Bernard czekał za drzewem. Żeby tylko przestali strzelać, choć na sekundę… Przerwali. Rzucił kolejny granat. Nikogo nie trafił bezpośrednio, lecz fala uderzeniowa dosięgła Zbereźkę, który upadł na DUPĘ i odruchowo wystrzelił cały magazynek w niebo. Kocowilk skoczył w prawo, chwycił torbę i prowadząc ogień, dopadł wraku autobusu.
Natalie się zdenerwowała. Pociąg wiozący przeciwniczki hrabiego może przybyć w każdej chwili, a ten upiorny brodacz odwraca jej uwagę!
   - Zróbcie coś – rozkazała. Na autobus spadł grad pocisków, Coughlen kolejnym granatem wywalił dziurę w asfalcie, ale kocowilka nie sięgnęli.
         Bumbes krył się w martwym polu stworzonym przez autobus, pilnując z obu stron, czy nie próbują go okrążyć. Wychylił się, puścił serię – i wtedy zabrakło mu amunicji. To był ostatni magazynek.
         Instynktownie rzucił się z powrotem za osłonę. Szlag by to, nie ma nabojów… Granatów też nie… A tamtym najwyraźniej jeszcze sporo zostało. Co robić?
          Jego wzrok padł na klucz francuski, który wypadł z torby. Podniósł narzędzie, zważył w ręku.
  - Namu Amida-butsu – powtórzył po raz kolejny.
Zamachowcy wstrzymali ogień. Chyba się naradzali. Bernard wyskoczył zza autobusu, rzucił z wyskoku. Klucz francuski, wirując, przeleciał cały dystans i trafił Septymiusza prosto w twarz. Czarnowłosy padł bezwładnie jak gumowy nietoperz.
Natalie była naprawdę wkurzona. Jakim prawem on ją atakuje? Przedtem myślała, że jest jednym z ludzi hrabiego, ale widocznie nie jest, to czego w ogóle od niej chce?!
   - Załatw go – rozkazała Kusarze. – Już wszystko wystrzelał.
       Różowowłosa zawiesiła karabin na ramieniu i zaczęła skradać się ku autobusowi. Ostrożnie wyjrzała. Bernard Bumbes leżał na asfalcie, oparty o pojazd. Chyba był nieprzytomny, a nogę miał zakrwawioną. Obok leżał bezużyteczny skorpion.
         Kusara podeszła, uklękła nad Brazylijczykiem. Dotknęła dłonią jego szyi i wyczuła upajające tętno. Uśmiechnęła się, ukazując kły, i zbliżyła usta do tętnicy Bumbesa.
        Ale zanim zdążyła ugryźć, Bernard chuchnął jej w twarz. Kusara zaskrzeczała przerażająco, gdy czosnek palił jej oczy i płuca. Skręcała się i dymiła, a jej różowe włosy nabrały sraczkowato-brązowego odcienia. W końcu zastygła skurczona na ziemi.
        Kocowilk podniósł się i odebrał zabitej wampirzycy M16. W magazynku niewiele zostało, ale miała zapasowy, więc przeładował.
 - They think they have me covered but I’ll give them all a fright with the armour-piercing bullets from me little Armalite! – zaśpiewał ochrypłym głosem. Wstał i wyłonił się zza autobusu, mrużąc oczy, aby nie dać się oślepić błyskom rzucanym przez Coughlena. Miał wrażenie, że wszystko rozgrywa się w zwolnionym tempie.
         Natalie spojrzała na przeciwnika, który skrzywdził ją na Manhattanie. Przypomniała sobie, że Dorian obdarzył ją mocą, i skupiła siłę woli na kocowilku, aby wywołać u niego ból brzucha. Patrzyła na niego z wielkim skupieniem. Wtem podniósł wzrok. Ich spojrzenia spotkały się… Natalie pochwyciła blask bursztynowych oczu Bernarda i sama osunęła się w mdłościach na chodnik.
       Coughlen z fascynacją śledził pojedynek spojrzeń, ale gdy głównodowodząca upadła, bez namysłu wymierzył w Bumbesa. Kocowilk był szybszy. Seria pocisków z M16 dosięgła Teda, odrzucając go, wirującego bezwładnie i puszczającego zajączki po ścianach jak kula na dyskotece, w drzwi dworca. Jeden z nabojów spowodował zapłon ładunków, które Coughlen miał w plecaku.
Błysnęło – i z ogłuszającym VROOOM!!! THRAK!!! B’BOOM!!! dworzec Gdańsk-Wrzeszcz wyleciał w powietrze. Wszystko zakryła chmura pyłu.

***

      Bernard Bumbes podniósł się i ostrożnie wyjrzał zza autobusu. Pobojowisko było straszliwe. Gruz, trupy, roztrzaskane samochody. Pył jeszcze nie całkiem opadł, unosił się na wietrze. W oddali wyły syreny.
      Przekroczył jezdnię i wszedł na chodnik. Przyjrzał się urzędnikowi, który trzymał się za brzuch i dygotał. Bumbes chciałby mu pomóc, ale niewiele mógł w tych warunkach zrobić sam, a już z całą pewnością nie powinien go przenosić. Niech no wreszcie przyjedzie pogotowie, inaczej facet będzie tu jęczeć do rana.
Zza krateru, który pozostał w miejscu dworca, dało się dostrzec pociąg SKM stający na peronie o dachu wspartym na podporach podobnych do bram świątyni sinto. Dwie spośród pasażerek nie mogły oderwać oczu od całej scenerii, a na ich twarzach malowało się „WTF?!” w natężeniu tak wielkim, że ocierało się od drugiej strony o stan nirwany. Bernard dostrzegł je, zasalutował łomem.
Spojrzał na to, co zostało z grupy zamachowców. Mil… Minetka klęczała nad rannym Dylem i próbowała go reanimować przez zabawianie doustne. Jury Zbereźko, jak przystało na profesjonalnego siatkarza, siedział na ziemi i rozdzierająco płakał. Pomiędzy nimi zaś Natalie Foster kucała na czworakach, rzygając przeciągle. Kocowilk zbliżył się do niej z łomem w dłoni.
      Stał nad nią, wysmukły Brazylijczyk nad wstrząsaną spazmami nastolatką. Dopiero teraz się zorientował, że łydkę ma całą czerwoną. Czerwone nogi, tak nazywano szkockich najemników – gdzie on o tym czytał?
         Natalie przestała wymiotować, podniosła ku niemu wzrok.
   - Jestem w ciąży – zajęczała.
   - Gratulacje – odparł Bernard Bumbes.
Zdecydował, że jednak nie da jej w łeb. Nie wyczuwał już w niej smrodu, jaki roztaczał jego arcywróg. A to na Dorianie chciał się zemścić, nie na jakiejś małolacie, którą tamten wykorzystał dla swoich nieczystych celów. Dopadnie go kiedy indziej, teraz wystarcza mu satysfakcja, że pokrzyżował plany Lassaye-Bruchtalowi i jego posępnemu wujowi. Dziewczyną niech się zajmie policja. Sądząc po dźwięku syren, będą za trzy minuty.
            Brazylijski kocowilk odwrócił się i odszedł. Zdał sobie sprawę, że został mu jeszcze tydzień urlopu. Pójdzie kupić litr Goldwassera, niech sobie Zezinho i Pereira we dwóch obalą.
W deszczu padających z nieba szczątków stacji Wrzeszcz, Bernard Bumbes szedł spokojnym krokiem w stronę zachodzącego słońca, napełniającego Gdańsk bursztynowo-złotym światłem, i nucił:

Bring me a wheel of oaken wood,
A rein of polished leather,
A Heavy Horse and a tumbling sky
Brewing heavy weather…

KUNIEC


Odcinek 29 – Przed burzą


Rozdział z dedykacją dla Irenki.

        Przez całą noc Natalie nie mogła zmrużyć oka, myśląc na przemian o Dorianie i o zadaniu, jakie przed nią stało. Leżała w monstrualnie wygodnym łożu z baldachimem z jedwabnego adamaszku, w ciemnofioletowej atłasowej koszulce w czarne lilie. Żałowała, że razem z nią nie leży Dorian. Przypomniała sobie, że jest on wampirem i pewnie w nocy nie śpi. Ale co z tego? Przecież gdyby był tu z nią, i tak byliby zajęci czymś innym niż spaniem.
       Spotkali się dopiero następnego dnia rano. Natalie była niezwykle szczęśliwa z tego powodu, ale już chwilę później zaczął się intensywny czterodniowy trening. Grupa bojowa musiała się wyćwiczyć we wszelkich przydatnych umiejętnościach, takie jak: strzelectwo, obsługa lekkiej broni wsparcia, techniki skrytej penetracji terenu, szermierka, boks, biegi długodystansowe, podstawowe prace saperskie, rozpoznawanie grzybów jadalnych, wysadzanie budynków, wytrzymywanie śledztwa, radioelektronika, radiestezja, koncentracja, medytacja, relaksacja, meteorologia taktyczna, pierwsza pomoc w warunkach polowych, medycyna alternatywna, kajakarstwo, jazda konna, wspinaczka, nurkowanie, skoki spadochronowe, poskramianie krokodyli, szyfrowanie meldunków, obsługa radiostacji, wschodnie sztuki walki…
Wreszcie nastał dzień wyjazdu. Natalie wykonała poranne czynności, a potem zrobiła letki makijaż w postaci agresywnych cieni pod oczami i szminki w kolorze zakrzepłej krwi. Założyła czarne legginsy, trupiobladą tunikę z deseniem w nietoperze, czarną bluzę oraz balerinki z trupimi czaszkami wyhaftowanymi na czubkach, i zeszła na śniadanie.
Grupa bojowa stała przed czarnym, czarnym (jak smoła) autobusem o przyciemnionych szybach. Zanim Natalie wydała rozkaz do wsiadania, Dorian wyszedł na schody.
- Powodzenia – powiedział, a potem ona utonęła w jego pocałunku i mogłaby tam pozostać na długo, gdyby Ted Coughlen nie zwrócił uwagi, że pora już jechać. Dorian spiorunował go spojrzeniem, lecz Natalie przesunęła tylko ostatni raz dłonią po jego policzku. Grupa zamachowców wsiadła do czarnego autobusu.  Natalie rozsiadła się w fotelu, a potem spojrzała przez szybę prosto w zielone oczy Doriana i odczytała z jego warg ostatnie posłanie na drogę: „Exterminate!”
Odjechali, poza granicę posiadłości Czarnego Hrabiego, za horyzont, a potem w stronę trasy A5 i dalej, na północny wschód…

***

          Kiedy odjechali, Dorian wrócił do budynku. Cała ta sytuacja była dla niego dość stresująca. Poszedł zatem do pokoju japońskiego. Hrabia siedział na tatami i przeglądał bieżące raporty. Na widok Doriana sięgnął po czarki i nalał koniaku „Słoneczny Brzeg”, bo za sake niespecjalnie przepadał. Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- Nie jestem pewien, czy wysyłanie z nią Coughlena to był dobry pomysł – rzekł Dorian po chwili.
- Ależ Dorianie, chyba nie jesteś zazdrosny? – hrabia von Beesens spojrzał na krewniaka z rozbawieniem.
- Ja zazdrosny? – Lassaye-Bruchtal wzruszył ramionami. – Zawsze twierdziłem i będę twierdzić, że Coughlen jest tylko marną imitacją mnie. To przecież jakiś kompletny trep, sześćdziesiąt lat siedział w jednej klasie! I w ogóle ta cała drużyna… Większych patałachów trudno szukać nawet w polskim futbolu. Dlaczego nie posłałeś z nią kogoś bardziej doświadczonego, jak Zbocsóny?
- Dorianie, Zbocsóny już nie za dobrze znosi światło słoneczne. Poza tym spodziewałem się, że wiesz, o co mi chodzi?
          Dorian spojrzał na wuja, nie rozumiejąc.
- Jak powiedział mistrz Mẽi Gàn, klęska z rąk patałacha jest dziesięciokroć bardziej bolesna – rzekł Attila von Beesens.
- A jeżeli im się nie uda? – zapytał Dorian z niepokojem. – Natalie nie jest szczególnie doświadczona, jeżeli chodzi o tego typu operacje.
- Jeżeli jej się nie uda, to znaczy, że ona i tak nie jest odpowiednia dla ciebie… – Czarny Hrabia uśmiechnął się dobrotliwie.

***

       Podróż mijała sprawnie. Roksolana z wielką sprawą kierowała czarnym autobusem po majestatycznych niemieckich autobanach. Natalie słuchała ipoda i rozmawiała z Coughlenem oraz innymi członkami grupy, ale niewiele, bo ją to nudziło.
       Na noc zatrzymali się w Berlinie. Zrobili sobie fotki pod Bramą Brandenburską. Potem Ted zabrał grupę na polowanie, aby osuszyć paru przypadkowych przechodniów, a Natalie wraz z Margaret poszły na kebaba. Podczas posiłku Margaret cały czas zawracała głowę pytaniami o to, czy Natalie na pewno jest z Dorianem i czy już to zrobili, aż w końcu Natalie się zdenerwowała, złapała ją za włosy i wsadziła twarzą do talerza. Poczuła się po tym wyjątkowo odprężona i resztę nocy spędziła na myśleniu o Dorianie.
         Rankiem czarny autobus wyruszył w dalszą drogę. Już po dwóch godzinach zamachowcy przekroczyli granicę we Frankfurcie nad Odrą i wjechali na terytorium Rzeczypospolitej Polski.
Gdy przejeżdżali przez Poznań, autobus został ostrzelany przez nieznanego sprawcę, a kawałek za miastem złapali gumę. Roksolana wysiadła, aby wymienić prawe koło, i guzdrała się z tym dłuższą chwilę. Potem okazało się, że gdy wszyscy stali wokół i przyglądali się, jak naprawia, ktoś poprzecinał opony po lewej stronie wozu. Mechaniczka zaczęła więc wymieniać i tamte opony, a kiedy skończyła i znowu przeszli na prawą stronę, okazało się, że ktoś porysował karoserię gwoździem.
- Wśród wampirów krążą legendy o potężnej wojowniczce, która mieszka w Poznaniu – powiedział Coughlen drżącym głosem. – Chyba to właśnie ona nie chce tu takich jak my.
      Jak najszybciej zapakowali się znowu w swój pojazd i pojechali dalej. Aby zmylić potencjalnych przeciwników, ominęli Bydgoszcz, kierując się na Solec Kujawski, a potem, jadąc dalej na północ, zjechali z A1, aby drogą nr 91 przejechać przez Tczewo. Wreszcie, krótko przed południem, stanęli u wrót Gdańska…


***

Bernard Bumbes siedział w pizzerii przy ulicy Piwnej. Miał już za sobą ekspresową wycieczkę po centrum Gdyni. Spotkał się wówczas pod pomnikiem walenia z pewnym osobnikiem, od którego kupił umówione wcześniej towary.
Postanowił coś wrzucić na ruszt. W pizzerii poprosił o herbatę. Kelner przyniósł fusiastą zieloną, której kocowilk nie znosił, a kiedy zażądał wyjaśnień, fagas stwierdził, że czarnej herbaty nie było, to kazał zrobić pierwszą lepszą. Ostatecznie Bumbes zamówił colę. Później kelner przyniósł pizzę, ale zapomniał o sztućcach.
Bernard jadł zatem ową pizzę z dużą ilością sosu czosnkowego i słuchał na laptopie piosenek zespołu Blue Oyster Cult. Kelner, który właśnie zebrał z innego stolika talerze, zbliżył się znowu z zakłopotanym wyrazem twarzy.
- Życzy pan sobie może zimne piwo na koszt firmy? – zapytał, próbując odkupić swoje winy.
- Nie, dziękuję. Za godzinę mam ważne spotkanie. Muszę być kompletnie trzeźwy.
- A z daleka pan do nas przyjechał? – kelnera zaciekawił akcent klienta.
- Z Brazylii – wyjaśnił kocowilk.
- O, z Brazylii! – ucieszył się kelner. – A Michela Telo pan może zna?
- Znam, wyciągałem go z wody, jak się topił – odpowiedział Bumbes.
- A Maxa Cavalerę?
- Jego też wyciągałem z wody.
- A Ronaldo? – indagował kelner.
- Ronaldo? – Bernard zmarszczył brwi. – Nie, jego wyciągał mój kolega Zezinho Haddad.
            Kelner pokiwał głową i odszedł od stolika. Przechodząc przez drzwi na zaplecze, upuścił talerze.
            Kocowilk skończył posiłek, posiedział jeszcze trochę, a następnie wyszedł z lokalu.
Na Długim Targu trwały uroczystości miejskie. Plac był pełen rozradowanych mieszkańców i turystów. W powietrzu unosiły się balony i bańki mydlane, i nawet Neptun miał z okazji święta narząd na wierzchu. Panowała radosna atmosfera, nikt nie przejmował się pogłoskami o somalijskich piratach grasujących po Zatoce Gdańskiej.
Bernard zatrzymał się na chwilę, żeby obejrzeć taniec rzeźników. Z wielką zręcznością wymachiwali szpadami, a po nich do wejścia na scenę szykowali się cieśle z toporami. Bumbesowi się podobało, ale musiał już iść na autobus. Tym razem niczego nie nucił.
   - Vamos detonar essa porra! – szepnął tylko.

Odcinek 28 – Przysługa

A dzisiaj dedyk dla frakcji gdańskiej. Mam nadzieje, że nikt nie poczuje się urażony…

       Natalie podskoczyła ze strachu, gdy drzwi się otworzyły. Do łazienki wszedł mężczyzna w przerażającej japońskiej masce. Krzyknęła i zaczęła machać rękami. Natenczas zamaskowany odsłonił twarz – i Natalie spojrzała prosto w głębokie, zielone oczy Doriana.
       Natalie dalej machała rękami, ale już z radości, a potem bez zbędnych wstępów rzuciła się Dorianowi na szyję. Połączyli się namiętnie w drapieżnym pocałunku, a ona czuła, jak rozkosznie rozpływa się jej jestestwo na wspomnienie tego, co ją czeka u jego boku.
- Nareszcie jesteś – powiedział Dorian. – Sama znalazłaś do mnie drogę. Wprost nie mogę w to uwierzyć.
- Tęskniłam – tylko tyle zdołała Natalie wymrątać, gdy jej oczy napełniały się kryształowymi łzami szczęścia. – Czy teraz już będziemy razem?
- Nie mam co do tego wątpliwości – rzekł Dorian. – Chodź, przedstawię cię mojemu wujowi.
      Wyszli z łazienki. Dorian prowadził Natalie poprzez ogromne domostwo, zawierające w sobie bibliotekę, salę kinową, basen, 15 sypialni, 6 gabinetów, 8 łazienek i 24 salony, nie licząc pokojów dla służby. Natalie zapierało dech na widok zgromadzonego bogactwa. Były tam japońskie maski, zuluskie tarcze (nie brakowało nawet egzemplarza, który nosił sławny wojownik Sigcwelegcwele kaMhlekehleke w bitwie pod Isandhlwaną), miecze samurajskie, szesnastowieczne, bogato inkrustowane zbroje; dzieła mistrzów flamandzkich, akademików i impresjonistów; regały pełne starych książek, trofea myśliwskie, secesyjne szafki wypełnione butelkami drogocennych trunków… Słowem, bogactwo.
         W końcu dotarli do zacisznego gabinetu bez okien. Znad fotela przy biurku widać było czubek głowy pokrytej krótkimi, siwymi włosami.
- Wujaszku, już jesteśmy – powiedział Dorian.
      Hrabia Attila von Beesens, bardziej znany jako Czarny Hrabia, wstał od fotela i z szerokim uśmiechem podszedł do siostrzeńca.
- Ach, więc to ty jesteś Natalie – powiedział łagodnym głosem. – Bardzo mi przyjemnie poznać wybrankę mojego siostrzeńca.
- Mi też – odpowiedziała Natalie, z lekka onieśmielona całą sytuacją.
- Zdaję sobie sprawę, że jeżeli Dorian wybrał właśnie ciebie, to musisz być kimś niezwykłym – przyznał Czarny Hrabia. – On ma dobry gust.
- Wiem, hrabio – rzekła Natalie.
- Cóż, jesteśmy prawie rodziną, czyż nie? – wuj Attila żartobliwie poruszył brwiami. – Chodźmy może do salonu, mój gabinet może ci się z początku wydawać cokolwiek… depresyjny.
Zaprowadził ich do sąsiedniego pomieszczenia. Salon, utrzymany w błękitach. również nie miał okien, poza jednym lufcikiem, zaciągniętym w tej chwili czarną tkaniną, jakiej w czasie wojny używano do zaciemnień. Obok drzwi chyba siedziała jakaś kobieta, bo w przejściu widać było zgrabną ­nogę o paznokciach pomalowanych na niebiesko. Gdy Natalie weszła do pokoju, jej serce zamarło i podjechało ku gardłu. Noga była gładko obcięta nad kolanem, leżała jak gdyby nigdy nic obok seledynowej kotary przy ścianie.
  - Sekretarka próbowała mnie oszukiwać – hrabia wzruszył ramionami. – Trochę się zdenerwowałem. Widzę, że sprzątaczka nie wszystko zebrała, ale trzeba jej wybaczyć. Biedna, podobno się skarżyła, że ma stresującą pracę. Ciekawe, dlaczego?
- Napijesz się czegoś? – zapytał Dorian. – Kawa, herbata, napoje?
- Przynieś mi colę, jak masz – odpowiedziała Natalie.
Dorian zdjął ze ściany trąbkę i ogłuszająco zadął. Przybiegł lokaj, odebrał dyspozycje i po chwili wrócił ze szklanką zimnej coli z lodem.
- Usiądźmy – zaproponował wuj Attila, wskazując Natalie miękką, błękitną otomanę. Zajęła ją natychmiast wraz z Dorianem, a Czarny Hrabia usiadł naprzeciwko.
- No więc tak – zaczął, zapalając papierosa „SerceGowina Fleur” (lokaj podstawił popielniczkę z kutego żelaza). – Wygląda na to, że niedługo wejdziesz do rodziny. Bardzo mnie to cieszy.
- Mnie też – powiedziała Natalie, patrząc na przemian to na hrabiego, to na Doriana, który opierał się o bok otomany z pełnym satysfakcji uśmiechem.
- Dla nas, wampirów, rodzina to poważna sprawa – powiedział Attila von Beesens. – W szczególności rodzinny biznes.
- Czy zostanę wampirzycą? – zapytała Natalie z ekscytacją.
- Będziesz przemieniona, owszem – Czarny Hrabia zamaszyście pokiwał głową. – Obawiam się jednak, że nie nastąpi to tak od razu. Tradycja rodzinna nakazuje, aby starszy klanu, przed przyjęciem nowego wampira do klanu, poprosił o przysługę. Mam nadzieję, że taka prośba z mojej strony nie jest dla ciebie zbyt wygórowana, droga Natalio?
       Dorian, który w czasie tej rozmowy wpatrywał się w barokowe freski na suficie, wstał z kanapy.
- Już po zachodzie – powiedział. – Czas na wieczorny obchód gospodarstwa.
- Dobrze, Dorianie, tylko nie zabaw za długo – uśmiechnął się wuj Attila.
     Siostrzeniec Czarnego Hrabiego wyszedł z salonu. Natalie popatrzyła na von Beesensa z lekkim dezorientem.
- Kwestia przyjmowania do klanu należy do spraw bardzo osobistych – wyjaśnił hrabia. – Dorian nie chciał cię wprawiać w zakłopotanie.
- Nie mam przed nim tajemnic – oświadczyła Natalie.
- To bardzo pięknie, ale widzisz… – Attila von Beesens zgasił papierosa. – Rodzinne przysługi się po prostu omawia na osobności. Taka tradycja. Dorian zapewne czułby się nieswojo, gdyby musiał tylko siedzieć i słuchać naszej rozmowy.
- W porządku – Natalie uśmiechnęła się. – O jaką przysługę chodzi?
- Chcę, abyś coś dla mnie załatwiła – powiedział hrabia. – A dokładniej – kogoś.
- Kogo tylko hrabia chce – zgodziła się Natalie. Była gotowa przystać na wszystko, nawet na przebiegnięcie na nago przed procesją bożocielną, byle tylko wreszcie zostać oblubienicą Doriana.
- Gdzieś w Polsce, nad Morzem Bałtyckim, żyją dwie osoby, za sprawą których nadszarpnięty został mój autorytet i ucierpiał mój honor – wyjaśnił hrabia von Beesens. – Są ewidentnie sfrustrowane. To, co robią, to przykład czystego chamstwa i nieprawdopodobnej głupoty. Pewnie nie mają nic lepszego do roboty i odbijają sobie jakieś kompleksy. Czy ktokolwiek dał im zgodę? Nie mają szacunku dla ludzkiej pracy. Niech najpierw same coś zrobią, a potem krytykują!
- Naprawdę wkurzające – zgodziła się Natalie. – Nie wiem, kim trzeba być i za kogo się uważać, żeby tak dla swojej satysfakcji gnoić ludzi, którzy realizują się w pozytywny sposób.
Wuj Attila wyjął z kieszeni surduta następnego papierosa i zapalił, by się uspokoić.
 - Następną sprawę, i następną osobę, załatwisz dla mnie w Lublinie, i wtedy już będziesz przemieniona. Może nawet wyślę cię z Dorianem.
         Natalie zadrżała na myśl o tym, że mieliby we dwoje z Dorianem stanowić zabójczy duet. Nie mogła się już doczekać momentu, kiedy wyruszy upewnić nieprzyjacioły Czarnego Hrabiego, że z nią, Paranormalną Natalią, żartów nie ma!
- Czyli następnym razem pojadę już z Dorianem – powtórzyła. – A teraz sama?
- Nie – Czarny Hrabia życzliwie pokręcił głową. – Ze względu na to, że osoby, które masz zlikwidować, są niezwykle niebezpieczne, oddam ci pod dowództwo grupę bojową. Nie są to może najbardziej wykwalifikowani spośród moich sług, ale za to wszyscy mają jakąś zadrę wobec tych dwóch… Chodźmy, powinni już tam być.
        Poszli do kolejnego salonu, w którym ściany z kolei miały kolor gorzkiej czekolady. Wystrój był dość skromny, a co najważniejsze, w salonie było okno, i to w dodatku otwarte, skoro słońce już zaszło. W pomieszczeniu stało w karnym szeregu kilkoro osób. Kilkoro wampirów, poprawiła się Natalie.
- Oto grupa, z którą masz dokonać zamachu. No więc tak – powiedział hrabia, pokazując wampirzycę w poplamionej czymś bluzce na naramkach – to jest Mil…, tfu, Minetka…
 - Dlaczego Minetka? – zapytała się Natalie, zaskoczona tak nieobyczajnym ksywonimem.
 - Powiedzmy dyplomatycznie, że nie tylko krew lubi wyßać – wyjaśnił Beesens. – A nawet nie przede wszystkim. Ten z prawej to Jury Zbereźko, były siatkarz Dynama Mińsk. Tamta zielonooka i różowowłosa to Kusara Uwachi. Zupełnie nie umie zmywać naczyń, ale ma mnóstwo innych talentów. A ten długowłosy na czarno to Septymiusz Sznaps.
 - Tak, tylko ona, jak jedwap… - zanucił posiadacz włosów, wyraźnie akcentując końcowe „p”.
Attila von Beesens rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Widzę, że jeszcze nie wszyscy dotarli – skonstatował z niezadowoleniem. – Gdzie on się guzdrze?
         Poczekali kilka minut, aż drzwi po przeciwnej stronie salonu otworzyły się i do pomieszczenia wszedł jakiś młodzieniec. Natalie w pierwszej chwili myślała, że Dorian wrócił, ale jednak przy bliższym oglądzie chłopak ten okazywał się o wiele brzydszy. W dodatku na jego licu pojawiały się błyski, jakby było posypane brokatem. Może mógłby się podobać jakiejś ograniczonej belce z otwartą gębą, ale na pewno nie jej, Natalie.
 - To twój zastępca, Ted Coughlen – wyjaśnił hrabia. – Trochę dziwny, śmieje się do kłębów kurzu, ale wartościowy z niego taktyk. Nie jest do końca wampirem, no ale czymś przecież jest. A tam, za nim, reszta grupy.
      Coughlenowi towarzyszyli: szczupły blondyn uzbrojony w łuk, ciemnowłosa dziewczyna o pospolitej, niezmąconej twarzy, młoda nastolatka w sportowym stroju i fashionowej pinkowej bejsbolówce, a także wymakijowany chłopak, który miał na głowie coś, czego po prostu nie dało się opisać.
 - Ten łucznik ma ksywę Golas – powiedział Attila von Beesens. – Dobrze strzela, na pewno będzie pożyteczny, chociaż żywi awersję do stołów. Tamta z boku to Margaret. Podaje się za córkę jakiegoś lorda, nazwiska nie pamiętam, w każdym razie po jej zachowaniu nigdy bym się nie domyślił. Nie jest jeszcze wampirem, ale dobrze się zapowiada, bo lubi pasożytować na ludziach.
- Nie jest wampirem? – zdziwiła się Natalie, bo myślała, że wszyscy w grupie już nimi są.
- Zostanie przemieniona, kiedy zasłuży – wyjaśnił hrabia. – No i musi jeszcze złapać tasiemca, żeby mieć jakieś życie wewnętrzne. A ten z wielce oryginalną fryzurą nazywa się Dyl. Zdaje się, że śpiewa w jakimś zespole. Ja się nie znam, dla mnie muzyka skończyła się na Coltranie. Dotąd trzymaliśmy go w piwnicy, ale teraz może się do czegoś przyda. Natomiast tamta w czapce to Roksolana, mechanik-kierowca.
      Natalie uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Ledwo przybyła do siedziby Czarnego Hrabiego i już powierzono jej dowodzenie grupą bojową! Teraz tylko jak najszybciej wykonać zadanie, a potem Dorian… Prawie odpłynęła na myśl o słodyczy, jaka czekała ją w jego ramionach, nie mówiąc o innych częściach ciała.
- Czy jesteś gotowa, moja droga? – uśmiechnął się Attila von Beesens.
- Tak, jestem – powiedziała Natalie. – Możemy jechać choćby dzisiaj!
- Nie tak szybko – rzekł hrabia. – Dziś sobota, więc macie cztery dni. We czwartek pojedziecie na stację Gdańsk-Wrzeszcz i tam dopadniesz te dwie przemądrzałe istoty, które nie szanują cudzej pracy. Nie oglądaj się na nic i nie miej litości. Die Kreaturen müssen sterben!!!!!
       Nagle coś zaszeleściło w krzakach. Czarny Hrabia zaintrygowany podszedł do okna. Nic nie dojrzał, ale przynajmniej emocje z niego ustąpiły.
- Ale najpierw szkolenie – zapowiedział. – Zaczynacie od jutra.

***
Szumiącym w krzakach był Bernard Bumbes. Przedostał się na teren posiadłości i w przebraniu pracownika ochrony krążył po zamkowych ogrodach, szukając sposobu na dostanie się do środka bez ściągania na siebie uwagi. Nagle usłyszał z okna fragment rozmowy, w której padło imię Doriana, więc przyczaił się w zaroślach, aby dowiedzieć się czegoś więcej.
No i się dowiedział… Po pierwsze, Natalie jednak należy do obozu wroga i jest dziewczyną Doriana. Po drugie, Czarny Hrabia planuje kolejną zbrodnię! Kocowilk zastygł, zastanawiając się, jak postąpić. Dobrze wiedział, że nie ma szans w starciu z całą potęgą von Beesensa na jego własnym terytorium. Za to mógł – a właściwie musiał – powstrzymać jego złowrogi plan. Nie czas teraz na prywatną zemstę, gra toczy się o znacznie więcej…
Swobodnym krokiem, jakby patrolował ten sam teren od niepamiętnych czasów, wyszedł z krzaków i spokojnie, unikając ochroniarzy, opuścił teren. Nieśpiesznie przebył Pierścień Niwelunków, dotarł do auta i odjechał. Był cały spięty na skutek świadomości tego, co musi zrobić, ale dla rozluźnienia śpiewał falsetem:

Just because you feel good
Doesn’t make you right,
Just because you feel good,
Still want you here tonight…

Odcinek 27 – Most i zamek

         Od kiedy Natalie uciekła, a jej poszukiwania w okolicy okazały się bezskuteczne, w górskim domu w Bawarii zapanował minorowy nastrój. Nick Yoxall siedział osowiały i bawił się scyzorykiem. Kalju oglądał „N jak nicość”, odpalając jednego lolka od drugiego, aż w końcu był tak nabuchany, że zaczął się histerycznie śmiać i śpiewać przeboje Zdzisławy Sośnickiej.
W najgorszym stanie był jednak Edward. Na dworze mocno wiało, lecz Patel, ze spuszczoną głową, powoli przemierzał pola. Zamartwiał się o Natalie, która nie zdawała sobie sprawy, jak straszny potrafi być Czarny Hrabia. Z drugiej strony wyrzucał sobie, że jej nie dopilnował, nie wykonał zadania, które mu powierzono. Szwendał się bez celu, by nie myśleć o tym, jak bardzo schrzanił sprawę, ale i tak myślał.
Dotarł na kamienny most nad rzeczką. Zawiodłeś, Edwardzie! Zapowiadałeś się naprawdę dobrze, byłeś jednym z najlepszych studentów bractwa. Zlecono ci arcyważną misję, od której rezultatu może zależeć życie wielu ludzi, a ty nie uniosłeś tego ciężaru…
Patel przypominał sobie pierwsze spotkanie z Natalie, wspólną podróż przez Stany i to, jak ratował ją przed napastnikami. A teraz ona sama odeszła do obozu wroga… Edward czuł, że nie może dłużej żyć w poczuciu takiej klęski. Wszedł na kamienną balustradę. Stał na niej nieskończenie długo, a potem rozłożył ręce.
Nagle poczuł szarpnięcie i poleciał z balustrady – ale z powrotem na most. To Nick Yoxall ściągnął go zaklęciem. Przyjechał furgonetką, a Edward był tak pochłonięty swoją porażką, że nawet nie usłyszał silnika.
- Nie rób tego, durniu – powiedział Nick. – To nie twoja wina. Tak się musiało stać.
- Ależ Nick! Czy ty nie rozumiesz, co się stało? I co będzie teraz, gdy Natalie wpadnie w ręce wampirów? Nawaliłem okropnie…
         Yoxall potrząsnął Edwardem, próbując go skłonić, aby posłuchał.
- Natalie sama odeszła – powiedział. – Nic nie pomoże, przecież byśmy jej nie uwięzili wbrew jej woli.
- Nie rób z siebie tołstojowca – prychnął Patel.
- Słuchaj, Ed – przemawiał Nick łagodnie. – Właśnie przed chwilą miałem kontakt. Kjellerud się odezwał.
         Edward spuścił wzrok. Teraz już sama góra wie o jego niepowodzeniu.
- Katedra Przepowiedni i Znaków Wieszczych zidentyfikowała jedną przepowiednię jako dotyczącą Natalie – powiedział Yoxall. – To leciało tak: „Kiedy ta, nad którą trzymano straż, odejdzie ku mrocznym wichrom paranormalności, burza nastąpi nad dwoma krzyżami i koroną, a jedna zemsta zetrze się z drugą i ta silniejsza przeważy”. Rozumiesz? Tak musiało być. Przeznaczenia nie oszukasz!
- I co? – Patel wzruszył ramionami. – To jakiś bełkot.
- Jak każda przepowiednia. Oni tam w Katedrze też nie wiedzą, o co w niej chodzi, wiedzą tylko, że dotyczy Natalie. Zrozum, chłopie, że to nie twoja wina!
- Czarny Hrabia – powiedział Edward. – Jeżeli on się nią zajmie, to…
- Nic nie poradzimy – Yoxall otoczył go ramieniem. – Możemy tylko czekać, co przyniesie przyszłość.
- Ja chcę tam jechać! – uparł się Patel. – Nie pozwolę na to, żeby hrabia…
- Wyluzuj – przerwał mu Nick. – Kjellerud dał nam wolne i zakazał się wtrącać. Powiedział, że teraz pora obserwować. Chodź do domu, wypijemy sobie piwo, a jak Kalju dojdzie do siebie, ponachrzaniamy punka dla odstresowania.
         I powoli wrócili do furgonetki.

***

Co za gargamel, zamek w Disneylandzie wygląda przy nim jak budowla stricte obronna – pomyślał Bernard Bumbes, obserwując przez lornetkę zamczysko Czarnego Hrabiego. Budynek sprawiał wrażenie dzieła pijanego studenta architektury, który wrzucał do projektu wszystko, co mu przyszło do głowy. Przypominał też rodowy dwór bohatera książki, którą Bumbes czytał dawno temu, Vanleya czy jak mu tam.
Bloger Hermann Gurkentopf, spec od śledzenia paranormalnych, chętnie dostarczył kocowilkowi informacji. Dzięki niemu Bernard dowiedział się, że główną siedzibę hrabiego von Beesensa – a w domyśle i Doriana – stanowi zamek w Szwarcwaldzie. Teraz więc Bumbes stał na skraju zagajnika, przy samochodzie ukrytym pod drzewami, i obserwował teren.
Oczywiście zdawał sobie sprawę, że zmierza do paszczy lwa. A raczej nietopyrza. Ktoś taki jak hrabia von Beesens z pewnością jest zabezpieczony przed wizytą nieproszonego gościa. Choć okolica była górzysta, w promieniu półtora kilometra od zamku rozpościerał się pas wyrównanego terenu, zarośniętego jedynie niskimi, regularnie przycinanymi krzewami – tak zwany Pierścień Niwelunków. Nie bardzo była możliwość, żeby ktoś przedostał się niezauważony. W nocy na pewno po terenie grasowały wampiry. Teraz, za dnia, Bumbes nie widział ochroniarzy, ale nawet, jeśli w okolicy ich nie było, wystarczył monitoring, żeby postawić cały personel na nogi. Jeśli były tam psy strażnicze, to mniejsza. W byciu kocowilkiem fajne jest między innymi to, że wszystkie psy traktują cię jak samca alfa.
Dręczyło go pytanie, co właściwie zrobi, kiedy już dostanie się do środka. Wcale nie jest powiedziane, że spotka Doriana, a nawet jeśli spotka, to raczej nie będzie w stanie go załatwić przy tych wszystkich innych wampirach. Mógłby, oczywiście, załatwić po cichu, ale wolał, żeby Dorian wiedział, za co i przez kogo jest załatwiany.
Informacja to potęga. Jeżeli kocowilk nie spotka swego przeciwnika, to przynajmniej dowie się o jego planach, i może ta wiedza przyda się mu, aby wywabić Doriana w miejsce, gdzie łatwiej go pokonać. Może też wreszcie dowie się, o co chodzi z tą całą Natalie.
Nagle Bernard poczuł, dobiegającą spomiędzy drzew, charakterystyczną woń wampira. Sięgnął po łom, gotów do odparcia ataku.
Ścieżką nadszedł facet w czarnym uniformie ochroniarza. Bez wątpienia wampir, ale z tych słabszych, skoro był w stanie grasować za dnia. Zdziwił się na widok intruza.
- Szuka pan czegoś? – zapytał tonem pozornie uprzejmym, ale z podtekstem „wynocha stąd”.
- Auto mi się zepsuło – Bumbes skinął łomem w kierunku samochodu.
     Wampir zbliżył się. Kocowilk dostrzegł w jego ruchach specyficzną sprężystość – gościu mógł zaatakować w każdej chwili.
- Chyba coś z silnikiem – powiedział Bernard tonem winnego. – Ale nie jestem pewien.
- Sprawdzimy. Otwieraj pan – zdecydował ochroniarz.
          Kocowilk podniósł maskę, a wampir nachylił się nad nią.
- Zajrzyj pan tu, bo widzę coś podejrzanego – powiedział.
       Bernard Bumbes nie posłuchał. Odstąpił krok do tyłu i niespodziewanie spuścił maskę silnika wampirowi na łeb. O ile ochroniarz przedtem był zdezorientowany obecnością nieproszonego gościa na terenie, o tyle teraz zupełnie stracił głowę.
Kocowilk zaciągnął trupa i jego głowę w krzaki. Zdjął z niego uniform, aby się przebrać – facet był mniej więcej jego wzrostu. Dobrze, że wampiry nie krwawią, mundur był w dobrym stanie. Przy pasie ochroniarz miał krótkofalówkę. Bumbes położył ją na kamieniu i przywalił z góry drugim. Uśmiechnął się na wspomnienie tego, jak w dzieciństwie kuzyn wmówił mu, że w taki sposób można zreperować zepsuty zegarek. W kieszeni ochroniarza znalazł komórkę i wyjął z niej baterię. Nie zapomniał też o wyłączeniu własnego CoolPhone’a.
Bernard wyjął z bagażnika siekierkę. Wyciął trochę gałęzi i przykrył samochód. Wyciosał kołek, którym dla pewności przebił pierś ochroniarza, żeby przypadkiem nie wstał. Co prawda, od kiedy kocowilkowi zdarzało się walczyć z wampirami, jeszcze nigdy mu się to nie przytrafiło, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
Kiedy teren starcia został zamaskowany, Bernard Bumbes, w stroju ochroniarza, który nie powinien tu wzbudzać podejrzeń, ruszył żwirową drogą w stronę zamku, podśpiewując:

Przyszedł szewiec do szewieca,
Narobił mu koło pieca,
A zdun myślał, że to glina
I wylepił pół komina.

Odcinek 26 – Ucieczka

Dedykacja dla frakcji krakowskiej :)

        Natalie była nieszczęśliwa. Wszystko ją denerwowało, nie mogła już wytrzymać. Nie rozumiała, co się dzieje z Edwardem. W dalszym ciągu tego nie rozumiała.
     Leżała dwie godziny na łóżku, płacząc w poduszkę, a kiedy ta stała się cała mokra, po prostu ją odwróciła i płakała dalej. Kiedy wreszcie wstała, już wiedziała, co robić.
      Edward siedział z kolegami na dole i grał na sitarze. Natalie wykorzystała okazję i weszła do jego pokoju. Zapaliła komputer i szybko przejrzała internety pod kątem swoich planów. Potem wyjęła z szuflady biurka rewolwer Patela i 200 euro. Zanim wyszła, dostrzegła stick oparty o ścianę. Bez namysłu wyrzuciła go przez okno. Niech Edward wie, że uczuć Natalie nie powinno się lekceważyć.
         Z powrotem w sypialni Natalie kucnęła na chwilę i jeszcze raz przypomniała sobie najsłodsze momenty spędzone z Edwardem. Potem założyła czarne sztruksy, miętową bluzkę w dżonkile i szarą kurtkę z grubego materiału. Przyszedł czas…

Edward zmęczył się graniem, odłożył sitar i postanowił dla odmiany poeksperymentować z wykorzystaniem zielonej herbaty i płynu do higieny intymnej w wywoływaniu zaawansowanych iluzji słuchowych. Wyniki badań notował dla potrzeb pracy zaliczeniowej. Kalju zażerał orzeszki ziemne, słuchając Idziego Popa oraz zespołu Ruja. Yoxall zaś próbował ustalić, co jest nie tak z telewizorem – od jakiegoś czasu obraz nie pokrywał się z dźwiękiem. Nick chciał obejrzeć „Pulp Fiction”, a tu podniecony głos prezentera telezakupów. Przestawił na „Family Guya”, a w podkładzie aria z opery „Złoty kogucik”. Włączył na „My Little Pony”, a słychać piosenkę „Nie oddamy wam Telewizji Trwam”. Owszem, to było ciekawe doświadczenie, gdy na przykład patetyczny „Achilles Last Stand” Zeppelinów tworzył ścieżkę dźwiękową programu ogrodniczego, ale na dłuższą metę nużyło. Ponieważ magiczne metody naprawy telewizora były na razie słabo rozwinięte, Nick od dłuższej chwili czujnie krążył wokół plaźmiaka z młotkiem i śrubokrętem.
        Po jakimś czasie Kalju zdecydował się zobaczyć, co słychać u Natalie. Ostatnio była coś nieswoja, a Ed chyba powinien odpocząć… Laar bezszelestnie wbiegł na górę, jak go nauczył pradziadek, agent Abwehry. Zajrzał do jej pokoju. Natalie jednak nie dostrzegł. Zastał tylko otwarte okno i złożoną kartkę papieru na łóżku. Natychmiast narobił hałasu.
         Nick z Edwardem wbiegli do pokoju. Patel podniósł kartkę i z ciężkim sercem przeczytał:

Kochany Edwardzie!
Przykro Mi, ale tak musiało być. Więc wolałam, abyśmy się rozstali już teraz, w razie gdyby w przyszłości Nam coś nie wyszło. Życzę Ci szczęścia, a Ja teraz znajdę je w ramionach Doriana.
Twoja Natalie.
P.S. I przez całą Naszą znajomość nigdy nie dałeś Mi kwiatka.

Edward był w szoku. Nie rozumiał, jak Natalie mogła tak nagle wykonać zwrot o 90 stopni. Tymczasem Yoxall wyjrzał przez okno. Przebiegał obok niego piorunochron, wzdłuż którego na tynku co jakiś czas odznaczały się ciemnoszare ślady od butów.
- No to po wokalu – stwierdził Nick.
- Od razu mówiłem: baba w zespole, zespół na dole – przyznał Laar z żalem. – Szkoda, że nie została chociaż na Oktoberfest.
Wtem Nick i Kalju usłyszeli łomot. To Edward padł bez czucia na podłogę.

***

         Natalie zjechała po piorunochronie z okna sypialni, a potem pobiegła przed siebie. Wiedziała, dokąd się uda, ale nie bardzo kojarzyła, w którą to stronę. Dlatego na razie biegła, gdzie oczy poniosą, a potem się zobaczy. Po jej policzkach ściekały kaskady kryształowych łez. Gdyby jednak Edward i koledzy na to wpadli, i tak nie mogliby jej ścigać po śladach tej przejrzystej strugi, bo grunt już był wilgotny, łzy się nie odróżniały.
         Wkrótce poczuła, że zaczyna opadać z sił. Nogi ją bolały. Usiadła w rowie, by odpocząć trochę. Nagle zobaczyła pięknego, czarnego konia pasącego się na nieopodalszej łące. Podeszła do niego i wkrótce dosiadła. Spełniło się jej marzenie z czasów jeszcze niedawnych, ale pozornie bardzo już zamierzchłych, odległych o tysiące kilometrów – miała własnego konia! Najwyraźniej była jeźdźcem natchnionym, którego talentu nikt dotąd nie umiał rozpoznać.
       Teraz Natalie mogła już naprawdę i na poważnie pogalopować w stronę, w którą wiodło ją przeznaczenie. Pędziła przez górski kraj, przemykała przez schludne miasteczka z winiarniami na peryferiach, przecinała pola uprawne…
         Po kilku godzinach zgłodniała. Zatrzymała się w zajeździe przy autobanie. Konia przywiązała na trawniku, a sama weszła do środka. Była bardzo głodna, więc zamówiła dużą porcję pierogów. Jadła je z głęboką refleksją, wpatrując się mechanicznie w nabazgrane na ścianie przeciwległej stacji benzynowej graffiti: „Nikt nie zbeszcześci Peina!” W jej głowie wszystko się kotłowało niczym buzujący kapuśniak w ekscytacji oczekiwaniem tajemniczego losu, który czeka na nią, gdzieś tam na końcu trasy. W tym kapuśniaku co jakiś czas błyskały zielone oczy Doriana.
            Po obiedzie siadła na koń, ruszyła dalej. Natalie niestrudzenie galopowała w kierunku zachodzącego słońca. Nie czuła zmęczenia: mroczna przyszłość czekała na nią. Przecinając zbocze jakiegoś wzgórza, wmieszała się w stado około siedemdziesięciu kóz, a potem popędziła dalej, wciąż dalej. Czuła się wolna, czuła wiatr we włosach, a namiętny wzrok Doriana podświadomie wskazywał jej drogę…
          Już po zmierzchu dojechała pod zamczysko Czarnego Hrabiego, gdzie miała spotkać swego tyle wyczekiwanego Doriana. Zsiadła z koń, z podziwem kontemplując monumentalną budowlę, szczerzącą się w niebo swymi wieżami, wieżyczkami, attykami, iglicami, kalenicami, hełmami, pinaklami i wimpergami. Pewnym krokiem podeszła do bramy.
          Natalie nie zauważyła, kiedy wokół niej pojawili się ochroniarze: wszyscy w czarnych uniformach i czapkach z daszkiem. Przy pasach pałki, paralizatory i miotacze gazu pieprzowego.
- Chcę się widzieć z Dorianem! – krzyknęła do nich.
- Dla ciebie to jest pan Dorian Ritter von und zu Lassaye-Bruchtal – odpowiedział ktoś łagodnym, lecz pewnym, jak stalowa sztaba w pluszowym pokrowcu, głosem, z akcentem, od którego przechodził dreszcz. Kierownik zmiany, prawie dwumetrowy, o bladej cerze, uśmiechnął się, prezentując dłuższe od zwyczajnych kły. Na głowie miał, zamiast bejsbolówki, czarny pilśniowy kapelusz z kogucimi piórami, a na piersi – plakietkę z nazwiskiem „István Zbocsóny”.
- Co jest? – Natalie spojrzała na niego z wyrzutem. – Mam sprawę do Doriana! Zaprowadźcie mnie do niego!
- Niestety, panienko, kawaler von und zu Lassaye-Bruchal jest w tej chwili nieobecny – wampir-ochroniarz najwyraźniej z niej kpił.
- Nie szkodzi, poczekam w środku – Natalie ruszyła ku drzwiom. Zbocsóny zastąpił jej drogę.
- Pan hrabia nie lubi nieproszonych gości – wyjaśnił. – Bardzo nie lubi.
- Wpuścicie mnie natychmiast! – wysyczała Natalie i wyciągnęła rewolwer, mierząc w wampira.
            Na jego twarzy pojawił się wyraz wielkiego zaskoczenia.
- Ty… nie zamierzasz z tego strzelać, prawda? – spytał niepewnie.
- Zamierzam! I strzelę, jak mnie nie wpuścicie!
            Ochroniarze zaczęli niepewnie przestępować z nogi na nogę. Sytuacja chyba stawała się napięta.
- Słuchaj no, dziewczyno – powiedział Zbocsóny. – Może nie wyglądam, ale umiem się zdenerwować.
- Ja już się zdenerwowałam! Daję ci dziesięć sekund, żebyś mnie wpuścił.
- Za dziesięć sekund twoja krew będzie moja! – odpowiedział wampir.
Natalie wycelowała między oczy. Szybkim, pewnym ruchem nacisnęła spust. Ach, gdybyż, biorąc rewolwer Edwarda, zabrała przy okazji także i amunicję…
Odrzuciła spluwę i sięgnęła do kieszeni po jakąś inną broń. Szukała, nie znalazła – i żołnierz pobladnął. Bez namysłu lutnęła wampirowi z liścia w twarz.
         Zbocsóny wybuchnął tak niepowstrzymanym śmiechem, że zgiął się od niego wpół, a potem usiadł na ziemi. Siedział tak z głową między kolanami, chichocząc opętańczo i trzęsąc się jak galareta.
- Brać ją – rozkazał w końcu, ciągle nie przestając rżeć.
          Ochroniarze sprawnie wykonali rozkaz i wzięli ją. Tymczasem Zbocsóny wyciągnął komórkę.
- Mam tu intruza – zameldował swemu rozmówcy, z trudem powstrzymując śmiech. – Jakaś dziewczyna, podobno chce się widzieć z paniczem Dorianem – opisał jej wygląd. – Aha, rozumiem.
          Rozłączył się i jeszcze raz spojrzał na Natalie z zaciekawieniem.
- Chłopaki, to jest gość specjalny – powiedział. – Nie do lochu.
        Zaprowadzili ją więc do luksusowej łazienki i tam zamknęli, blokując drzwi od zewnątrz. Natalie usiadła na brzegu wanny i zaczęła płakać, aż w końcu zasnęła.

***
Siedziała na pozłacanej desce klozetowej i zastanawiała się nad swym losem. Nie wiedziała, ile trzymają czasu tu już ją. Dzień? Dwa? Tydzień? Komórka jej wysiadła, więc Natalie straciła poczucie czasu. Od czasu do czasu ktoś uchylał kratkę u dołu drzwi i wsuwał czarkę budyniu, ale to i tak jej nic nie mówiło odnośnie upływu czasu.
Przynajmniej na standard nie mogła się skarżyć. Trzymali ją w łazience bardzo stylowej, wyłożonej różowym marmurem w białe żyłki. Słuchawka prysznica miała kształt smoczego pyska. Kurki od ciepłej wody były pozłacane, od zimnej posrebrzane, a przepychacz i szczotka klozetowa miały trzonki z hebanu. Jeżeli wrzuciło się ręczniki do wanny, można było się zdrzemnąć.
Pytanie tylko, jak długo Natalie miała tu siedzieć? Miała nadzieję, że spotka Doriana, a tymczasem ją uwięzili i jeszcze się z niej śmieją, chociaż, jako tej, która z nim była, należy jej się szacunek… Siedziała tak, straciwszy poczucie czasu, gdy ciężkie ołowiem znużenia sekundy i minuty nieznośnie zlewały się w jednolity, błyszczący obelisk mijającego, a równocześnie stojącego czasu.
W którymś momencie drzwi łazienki się otworzyły…

Odcinek 25 – Książę

Dzisiejszy rozdział jest ze specjalną dedykacją dla JedwabnejJeżyny. XD

Był wieczór, gdy Bernard Bumbes zatrzymał auto na podjeździe przed dużą, rozświetloną rezydencją. Wśród lśniących mercedesów, lincolnów, cadillaków, jaguarów czy nawet excaliburów, stylizowanych na zabytkowe, jego odrapany holcwagen z wypożyczalni wyglądał cokolwiek dziwnie.
          W pałacu na przedmieściach Fuldy mieszkał książę Rudolf Sisebut, pięćdziesiąty drugi pretendent do tronu Hiszpanii, poza tym z pretensjami do Austrii, Niderlandów, Gwinei Równikowej i Ukrainy. Liczył, że przynajmniej z jednym krajem mu wyjdzie. Najwyraźniej Bernard trafił akurat na bal.
Wysiadł. Miał na sobie nowy biały podkoszulek, kupiony gdzieś po drodze; w bluzie koszykarskiej nie czuł się zbyt pewnie. Podkoszulek miał metkę „Made in Lebanon”. Zezinho Haddad by się ucieszył, szkoda, że kocowilk nie kupił drugiego egzemplarza.
Rozejrzał się. Z boku, pod drzewami, pasło się kilka koni, co wskazywało, że niektórzy goście przybyli pojazdami o napędzie owsianym. Cóż, książę Sisebut słynął z tego, że lubił urządzać imprezy stylizowane na dawne epoki, a goście silnie wczuwali się w rolę.
Bumbes wszedł przez bramę i żwirową ścieżką przez rozległe ogrody skierował się do pałacu. Przeszedł obok bungalowu na kartofle, skręcił przy altanie porośniętej pnączami aukuby japońskiej, z której dochodziły odgłosy świadczące o intensywnej kopulacji. Minął marmurowy posąg Adonisa z dużym oszczepem oraz mosiężną rzeźbę przedstawiającą maratończyka z żyrafą na plecach. Niechcący spłoszył pasącego się nieopodal daniela.
Wreszcie znalazł się przed pałacem. Na szerokich granitowych schodach wyszedł ku niemu służący w fioletowo-pomarańczowej liberii i falistej peruce.
- Czy jest pan zaproszony? – zapytał.
- Oto moje zaproszenie – odparł kocowilk, wręczając lokajowi 20 euro.
      Sala balowa w książęcym pałacu była duża, jasna i po prostu wypasiona. Stiuki pod sufitem, a na samym suficie sielankowe freski. Ściany w dolnej części były wyłożone zielonym marmurem, wyżej wisiały stare szable, pałasze, szpady, rapiery, lewaki i buzdygany, a także osiemnastowieczne malarstwo (albo stylizowane), powstałe zgodnie z zasadą „golizna jest w porządku, jeżeli to tylko postacie mitologiczne”. Tu i ówdzie stały kunsztownie rzeźbione stoły i krzesła w stylu Ludwika jakiegośtam. Salę oświetlało mnóstwo kryształowych żyrandoli, plafonów, kinkietów i zwisów, wśród których dominował, na samym środku sali, dupny egzemplarz w rodzaju tych, które na filmach zawsze spadają.
Na drugim końcu pomieszczenia znajdował się podest dla muzyków, aktualnie okupowany przez kameralną orkiestrę w osiemnastowiecznych strojach. Chłopaki mieli viole da gamby i nieźle dawali coś z baroku.
Goście dostosowali się do ogólnego wystroju balu, przywdziewając ubiory siedemnasto- i osiemnastowiecznej arystokracji. Bernard Bumbes widział więc same Marie Antoniny w krynolinach, pod którymi można by ukryć porządny barek, i Marlboroughów w pończochach i długich perukach. Kocowilk w podkoszulku i szortach nie pasował do tego towarzystwa. I tak dobrze, że nie wszedł z łomem. Goście spoglądali na niego trochę z zaciekawieniem, a trochę z pogardą.
- Pizzę przywieźli! – ucieszył się ktoś.
Książę Rudolf stał przy jednym ze stołów, pogrążony w uprzejmej konwersacji. Miał na sobie pomarańczowo-granatowy szustokor ze srebrnymi galonami obszytymi haftem w kolorze mosiądzu oraz kędzierzawą perukę sięgającą prawie do pasa. Kiedy Bumbes podszedł, wzrok towarzystwa skierował się na niego.
- Co chciałeś, lorbasie? – zapytał książę, obrzucając nieprzychętnym spojrzeniem jego podkoszulek. Ochroniarze, choć chyba niezbyt pewnie się czuli w tych pończochach, już schodzili się z kątów sali w kierunku Bernarda.
Kocowilk nachylił się do ucha księcia.
- Lobis an beef! – wyszeptał. Twarz Rudolfa Sisebuta od razu złagodniała.
- Przepraszam państwa na chwilę – zwrócił się do zebranych i poszedł wraz z Bumbesem do sąsiedniego pomieszczenia: niewielkiego gabinetu o granatowych ścianach, wyposażonego między innymi w dębowe biurko, drewniany falliczny zegar oraz stół z zimnymi przekąskami. Machnięciem ręki wygonił służącego i przyjrzał się gościowi dokładnie.
- Z jakiej to okazji nawiedza mnie przedstawiciel szlachetnej rasy kocowilków, i to jeszcze w stroju jakby ze „Szklanej pułapki?” – zapytał z kwaśną miną.
Bernard dostrzegł jego grymas.
- Zaserwowali dzika w cytrynach?
- Człowieku, nie irytuj mnie – książę, w cyberprzestrzeni znany także jako KiełBasior71, poprawił perugę. – Wiesz, ile zachodu mnie kosztowało, żeby ten cały bal przełożyć o tydzień? Bo początkowo był planowany na pełnię, i jeszcze miała to być specjalna atrakcja. Wiesz, garden party, spacery na polu w świetle księżyca i tak dalej. Poza tym musiałbym się gęsto tłumaczyć, dlaczegoż to pretendent do tronu, zamiast sreber, dał gościom jakieś aluminiowe szajse z Aldiego. Miałem wuchtę roboty z tym przeniesieniem, byłem tak cholernie zmachany, jakbym przerzucił dwie tony hasia, a ty wchódzisz sobie jak do stodoły.
- Dlaczego do stodoły? – Bernard wzruszył ramionami. – Przecież jestem ubrany elegancko: na czarno i biało.
- Ech, szkoda słów… Zatrudniłem nawet jedną Ukrainkę, żeby robiła za przyzwoitkę podczas pełni. Że niby pieska wyprowadza. Ale co wy możecie wiedzieć o problemach dostosowania życia do rytmu księżyca…
        Bernard Bumbes spojrzał księciu prosto w oczy.
- Zapewniam, wasza książęca mość, że życie kocowilka też nie składa się z samych plusów.
- Nie przyszedłeś pogadać o tym, jak nam się żyje z likantropią. Jaką masz sprawę?
- Szukam informacji.
- A co za nią dostanę?
- Wdzięczność – odpowiedział Bernard.
- Nic więcej? – książę uniósł brwi.
- Wdzięczność kocowilka to nie byle co – Bumbes znacząco postukał w blat. – A szczególnie tego kocowilka, który tu stoi przed waszą książęcą mością.
            Arystokrata westchnął.
- W porządku, przejdź do rzeczy – kiwnął w stronę talerza z kanapkami. – I weź se sznitkę.
Bernard Bumbes usiadł na niepokojąco wygodnym krześle.
- Chodzi mi o informację, gdzie ostatnio przebywa Dorian Lassaye-Bruchtal – rzekł.
            Przez twarz księcia przemknął cień.
- Skąd wiesz, że miałbym o nim coś do powiedzenia?
- Wasza książęca mość ma szerokie znajomości w kręgach arystokratycznych – przypomniał kocowilk. – Szczególnie wśród tych arystokratów, którzy są paranormalni.
- Po co ci ta wiedza? – zapytał książę podejrzliwie. – Lassaye-Bruchtal nie jest jednym z tych, którzy dogadaliby się z Matką Teresą.
- Mam do niego interes – rzekł Bumbes i wyszczerzył się znacząco. Książę Rudolf ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Wiem za mało, żeby zasłużyć na wdzięczność kocowilka – zauważył. – Człowiek… wróć. Osobnik, o którym mówisz, trzyma się w cieniu. Nic dziwnego zważywszy, że jest wampirem. Z różnych pogłosek wiem, że krążył latem po Stanach, udając licealistę. Nie wiem, po co. Może chciał wyrwać jakąś małolatę.
- To może być bliższe prawdy, niż wasza książęca mość myśli – zauważył kocowilk.
            Wyjął komórkę i pokazał księciu fotografię Natalie.
- Co to za siksa? – zdziwił się Sisebut.
- Książę jej nie zna? Jest w jakiś sposób związana z Dorianem.
- Skąd wiesz?
- Dotarłem jego śladem do Ameryki wyjaśnił Bumbes. – Do jej mieszkania. W sypialni aż waliło od Lassaye’a, i stało tam ich wspólne zdjęcie. Początkowo myślałem, że to jego kochanka albo współpracownica. Potem, że kolejna ofiara. Teraz już nie wiem.
- A nie zapytałeś?
- Gdybym ją spotkał, nie zawracałbym księciu głowy. A ona uciekła do Niemiec. Z tym facetem.
            Pokazał fotografię Edwarda, ściągniętą z sieci.
- Niejaki Edward Patel – wyjaśnił. – Gra w zespole Krankschaft. A ona od niedawna jest wokalistką. Związek tego zespołu z Dorianem jakoś mi umyka.
            Książę Rudolf przyjrzał się, cmoknął z zastanowieniem.
- Mnie tym bardziej. Wampir?
- Na pewno nie. Miałem z nim konfrontację. Skończyło się szpitalem, bo akurat miał przy sobie srebro.
            Sisebut wzdrygnął się.
- Pierwsze o facecie słyszę – stwierdził po chwili. – O nim nie mogę ci nic powiedzieć.
- Nieważne, w sumie to nie o niego mi chodzi – rzekł kocowilk, biorąc drugą kanapkę z talerzyka w miniatury osmańskie. – Czy wasza książęca kość nie ma namiarów na jakichś znajomych Doriana?
- Chopie, czy ty wiesz, o co pytasz? – książę spojrzał na niego jak na szaleńca. – Całe środowisko wie, że Dorian Lassaye-Bruchtal należy do dworu hrabiego von Beesensa, a to nie jest miły człowiek. Wróć! To w ogóle nie jest człowiek.
- Jestem z Brazylii – wyjaśnił Bernard Bumbes, bębniąc palcami w blat. – Nie znam za bardzo europejskiego środowiska.
            Książę dostrzegł jego gest.
- Tylko mi nie porysaj pazurami – zwrócił uwagę. – To drzewo wenge, prosto z Gwinei Równikowej. A propos, hrabia von Beesens kumpli się z tamtejszym dyktatorem, więc chyba rozumiesz, że ja, jako pretendent do tronu, mam powód, żeby nie utrzymywać z nim stosunków towarzyskich. W razie, gdyby nie wystarczyło, że jest wampirem.
- Ale cokolwiek wasza książęca mość o nim wie?
- Oczywiście – przytaknął Sisebut. – Zbiera się informacje. To naprawdę niebezpieczny gość, głowa klanu. Sakramencko bogaty, dutki się go trzymają. Podobno zdrowo płaci jakimś jeleniom, żeby pisali książki przedstawiające wampiry w dobrym świetle. He! He! Wampiry w dobrym świetle, ale mi się udało! Blubry jak nie wiem, ale ludzie to kupują i się zachwycają.
- A jaka jest rola Doriana w klanie?
- Z tego, co gadają, ma zostać faktycznym przywódcą, kiedy hrabia dojdzie już do wniosku, że wystarczy mu siedzenie w krypcie.
- Widywano go gdzieś? – zainteresował się kocowilk.
- Nie bardzo – przyznał książę. – W jublach nie uczestniczy, mało się pokazuje publicznie. Chodzą ploty, że jest nieszczęśliwie zakochany. Wampir zakochany, do tego nieszczęśliwie! Głupszego nie słyszałem. Moim zdaniem jest zawalony robotą w rodzinnym przedsiębiorstwie, więc najpewniej przebywa przy swoim unklu.
- Czyli?
- Ho! – Sisebut wzniósł ręce do góry. – Hrabia ma kilka rezydencji w różnych krajach. Ostatnio było gadano o jego transakcji w Polsce. Kupił dworek w Ramsztynie na Warmii, ale raczej tam nie siedzi, ledwo zarządził remont.
- To gdzie jest jego główna siedziba?
- A skąd ja wiem? Nikt nie wie. Sprawdź na fejsie – książę uśmiechnął się krzywo. – Albo możesz spróbować u mojego kuzyna, Hermanna Gurkentopfa. On jest normalsem, ale fascynuje się zarówno nami, jak onymi. Nie wystrasz go za bardzo. Co innego sadzić na blogasku kocopoły o wampirach i wilkołakach, a co innego samemu jakiegoś spotkać.
- Napiszę do niego maila – stwierdził Bernard.
- Dobra, koniec audiencji – rzucił książę. – Bo właśnie podali krewetki w czekoladzie.
- Jasnego księżyca – pozdrowił go Bumbes i wyszedł z komnaty.
W głównej sali ludzie w historycznych strojach nadal jedli, pili, gadali i tańczyli. W bocznych pomieszczeniach najwyraźniej goście pili jeszcze intensywniej, a jeśli tańczyli, to raczej poziomo. Kocowilk starał się nie rzucać w oczy, ale w przejściu spotkał dobrze wciętą dwudziestolatkę w fioletowej sukni z krynoliną i dużym dekoltem, z którego wylewała się falująca zawartość, oraz w peruce uformowanej na kształt okrętu. Zaśmiała się zalotnie i chwyciła go za wybrzuszenie w szortach. Zaraz dostała z baranka, bo Bernard Bumbes nie lubił, żeby go łapać za ogon.
       Mimo wszystko kocowilk opuszczał pałac w dobrym nastroju. Dalej nie wiedział, co Natalie Foster ma wspólnego z Dorianem, ale za to pojawiła się szansa dorwania gada w jego własnym gnieździe. Zmierzając do auta, podśpiewywał radośnie:

Oj, na hori, cyhany stojały,
Oj, na hori, cyhany stojały,
Stojała-dumała, cyhanoczka mołoda,
Cyhano-o-oczka mołoda!

Odcinek 24 – Owce

          Od kiedy Natalie zrobiła Edwardowi szczególny prezent urodzinowy, dni w górskim domu stały się pełne podniecenia, a z drugiej strony jakoś się dłużyły.
Podniecenie brało się stąd, że za dnia Natalie wciąż myślała o nocy, gdy znowu legnie w ramionach Edwarda. Za dnia ćwiczyli razem z Nickiem i Kalju nowe utwory, które zamierzali nagrać na kolejną płytę. W nocy natomiast, już bez udziału kolegów, ćwiczyli oszałamiające gamy cielesnej rozkoszy, przy których bledną nawet osławione płaskorzeźby w Kandziuracho.
Wszelako erotyczne naprężenie i atmosfera oczekiwania sprawiały, że Natalie zaczęła się nudzić. Budziła się w niej jakaś frustracja. Kilka razy próbowała nakłonić Edwarda, aby obcowali również w innych porach i miejscach, a nie tylko w sypialni, i to po ciemku. Za pierwszym razem się zgodził i posiadł ją w szopie na drewno. Po kilku dniach odniosła kolejny sukces w garażu. Jednak na ogół próby zatracenia się w oparach erosu w kuchni albo na łące nie spotykały się ze zrozumieniem Edwarda.
Natalie nie podobało się to, że Edward i jego sprężysty wychuchol nie są w każdej chwili do jej dyspozycji. Przychodziła, kiedy grał na sticku – śmiał się tylko i mówił, że teraz nie może. Próbowała się do niego dobrać, gdy siekał pietruszkę do gęstej czorby na obiad – powiedział, żeby lepiej tego nie robiła, kiedy on pracuje nożem. Nie była zadowolona, ale potem w końcu przychodziła noc i Patel znów otwierał przed Natalie podwoje niewysłowionej rozkoszy.
Któregoś wieczoru Natalie poszła z Edwardem na spacer. Jakieś dwie mile od domu próbowała go nakłonić, aby dokonali tego na miejscu, pod drzewem. Patel odrzekł, że to niemożliwe, bo ktoś mógłby ich zobaczyć.
Zrobiło się jej ciężko na sercu. Czyżby już nic dla niego nie znaczyła? Przecież gdyby naprawdę mu na niej zależało, nie przejmowałby się opinią innych ludzi, a już zwłaszcza obcych. Wróciła w minorowskim nastroju, nie patrząc specjalnie na Edwarda. Czuła, że jej wrażliwe serce ulega mikropęknięciom.
Potem spostrzegła, że Edward nie jest szczególnie wylewny i chociaż często się całują, to w sumie poświęca jej mało czasu. Miłosną uprawę kultywowali bowiem tylko w nocy, a za dnia jedynie chodzili na spacery. Chciała, by Edward był jej i tylko jej przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. On jednak nic sobie z tego nie robił. Czasem proponował obejrzeć film, ale zawsze była to propozycja dla całej czwórki. Często siedział w laboratorium i mieszał swoje magiczne substancje. Dla Natalie było nie do pomyślenia, że jakieś proszki mogą być ważniejsze od niej. W dodatku codziennie robił obiad dla wszystkich, tak jakby Kalju i Nick nie mogli sami se wziąć coś do zjedzenia.
Pewnego razu, gdy Natalie wykonała wieczorne czynności i poszła się bachnąć, Edward i jego koledzy dalej siedzieli w piwnicy. Grali dwudziestominutową wersję „Three Days” zespołu Jane’s Addiction, z wplecioną wiązanką dzieł zebranych Sztywnego Pala Azji. W dwudziestej pierwszej minucie Kalju zagrał solo na perkusji. Natenczas Edward zamienił stick na sitar. Ledwo atoli dźwięki indyjskiego instrumentu zaczęły się roznosić po pomieszczeniu, otworzyły się drzwi i Natalie wparowała jak tygrys.
- Edwardzie, chodź do łóżka – rozkazała. – Już po dwudziestej drugiej.
- Za kwadrans – odpowiedział Patel. – Dopiero teraz przyszło mi do głowy, że sitar tu całkiem nieźle pasuje.
- Ale ja chcę spać – powiedziała Natalie. – Ledwo trzymam się na nogach.
- A czy ja ci bronię? – Edward wzruszył ramionami, uśmiechając się życzliwie.
- No to chodź do łóżka – spojrzała na niego kamiennym spojrzeniem. – Dwudziesta druga siedemnaście. Masz siedemnaście minut spóźnienia.
- Nie wiedziałem, że panuje u nas godzina policyjna – zauważył Edward.
- Godzina łóżkowa – Nick Yoxall zaśmiał się dyskretnie.
- Dobra – powiedziała Natalie spokojnym, lecz pewnym głosem. – Odkładaj ten instrument i chodź.
- Teraz inny instrument będzie w robocie – zauważył Kalju, potrząsając sprośnie blond grzywą. Edward spiorunował go wzrokiem, choć sam czuł się cokolwiek zdezorientowany.
Wreszcie poszedł za Natalie do sypialni i jeszcze raz nasycił ją kosmicznymi wstrząsami z wnętrza swych lędźwi. Była wniebowzięta… ale gdy tylko doszła i z niego zeszła, z irytacją zobaczyła, jak Edward zakłada szlafrok.
- A ty gdzie? – zapytała, łapiąc go za nadgarstek. – Pora spać!
- Jeszcze mi się nie chce spać – odpowiedział bezczelnie Patel. Prawdopodobnie kłamał, bo było już po jedenastej.
- Jak możesz to robić? – Natalie podparła ręce biodrami.
- Nick i Kalju czekają, nie skończyliśmy grać – zauważył.
- My też jeszcze nie skończyliśmy… - zawisła na jego szyi.

      Kiedy Natalie obudziła się, Edwarda nie było w łóżku. Nie rozumiała, jak on to robi, że wstaje przed nią, kładzie się po niej, a mimo to nie jest zmęczony. Wiadomo, czary. Ale ona go nauczy chodzić spać o ludzkiej porze…
      Czas na poranne czynności. Ledwo wyszła na korytarz, mignął jej Kalju wchodzący do kibelka. Najprawdopodobniej szedł wyciosać andrzeja, bo miał ze sobą książkę, a to znaczyło, że łazienka za szybko się nie opróżni. Aż ciśnienie jej skoczyło.
      Na dole Nick czytał powieść Eduarda Limonowa „Zawód: sadysta”. Wyglądał na zatopionego w lekturze, ale przecież Natalie nie mogła mu się pokazać w kusej amarantowej koszulce noszącej jeszcze ślady szaleństw poprzedniej nocy, więc zawróciła się do pokoju. Tam nadziała fioletowe balerinki, rajstopy w biało-zieloną kratkę, bluzkę na długi rękaw z deseniem w winogrona, i dopiero wtedy zeszła na śniadanie.
       Przy śniadaniu, na szczęście, Edward już był. Jednak zanim Natalie zdążyła przeżuć drugą kanapkę, ktoś zadzwonił do drzwi. Patel wstał, żeby otworzyć, jakby Yoxall nie mógł tego zrobić.
- A ty gdzie? – Natalie próbowała go zatrzymać.
- Węgiel przywieźli – wyjaśnił Edward i pobiegł do drzwi. Natalie zdała sobie sprawę, że faktycznie jesień idzie i robi się chłodniej, ale węgiel? Na litość, przecież mają kaloryfery!
       Na polu było zachmurzono. Przed domem stała mała, zielona ciężarówka – multicar, pełna węglem. Z kabiny wysiadła niska blondynka o półdługich włosach. Była cienko ubrana i trzęsła się z zimna, gdy podawała Edwardowi kwit do podpisania. Kiedy podjechała pod właz do piwnicy dla zrzucenia węgla, Patel zawołał do Kalju, żeby dał gorącej herbaty. Perkusista przyniósł kobiecie od węgla kubek parującego napoju.
- A nie lepiej grzańca? – mrugnął porozumiewawczo do Edwarda.
       Kiedy multicar odjechał, a chłopcy wrócili do kuchni, Natalie wprost chodziła po ścianach.
- Czemu kazałeś dać jej herbaty?! – zaatakowała Edwarda.
- Zimno jest – przyznał Patel. – Wyjdź sobie na pole, zobaczysz, jak wieje.
- A jak co noc jest mi zimno, to tak nie robisz! – palnęła.
- Jak nie? – Edward zrobił przesadnie urażoną minę. – Mówisz, jakbyś w ogóle pozwalała mi spać.
- Gdybyś chodził po ludzku o 22, to nie byłoby problemów! – rzuciła Natalie. – A ty częstujesz herbatą jakąś glępę w brudnej koszuli!
- A co, w sukni wieczorowej ma węgiel wozić? – Patel spojrzał na nią z najbardziej niewinnym i łagodnym uśmiechem. – Mam niepewne wrażenie, że trochę przesadzasz.
Natalie poczuła autentycznego wścieka. Edward nie widział w swoim zachowaniu nic niewłaściwego!! Dostała mroczków przed oczami i wyszła z kuchni. Nick Yoxall popatrzył na Edwarda ze współczuciem, wymownie kiwając głową w stronę kalendarza wiszącego na ścianie.
Natalie nie rozumiała, co się ostatnio dzieje z Edwardem i czemu poświęca jej tak mało czasu. Czuła się równie smutna, jak ktoś, kto wchodzi w internetach na swoje ulubione forum, a tam akurat nikt nie jest zalogowany.
Postanowiła się przejść. Edward mówił jej, żeby nie oddalała się samotnie, ale skoro nie chciał przychodzić o 22, to dlaczego ona miałaby słuchać jego. Założyła popielato-grafitową kurtkę z kapturem i z różową podszewką i nic nikomu nie mówiąc, wyszła na pole.
Było pochmurnie, gdy Natalie kroczyła wiejską drogą, ale jeszcze nie padało. Trawa była tak mokra, że bez gumowców ani rusz. Nad stawem dziewczyna doiła jałówkę, a w wodzie odbijało się odwrotnie. Na niebie kołował orzeł. Co jakiś czas rozlegało się donośne beczenie kretów, obwieszczających granice swojego terytorium. Natalie szła i rozmyślała nad swym losem. Przecież Edward powinien być dla niej dyspozycyjny, a rozmawiał z obcą blondyną i nawet sumienie go potem nie ruszyło!
Nagle zamarła. Z naprzeciwka nadchodziło stado owiec. Przynajmniej tuzin grubych, masywnych, wełnianych bestii kłębił się na całej szerokości drogi, becząc przerażająco i groźnie strzygąc uszami. Natalie zamarła ze strachu, czuła się jak wmurowana, gdy owce coraz to bardziej przybliżały się do niej.
Zaczęła krzyczeć. Mimo to stado nie zawróciło z drogi i nadal nacierało z bluźnierczym, nieludzkim beczeniem, potrząsając wełną na swych grzbietach. Na czele biegł baran, którego spojrzenie mroziło krew w żyłach. Natalie nie wytrzymała i zaczęła uciekać.
Biegła co sił w nogach, serce tłukło jej jak papuga próbująca na rympał wydostać się z klatki. Oby dalej, jak najdalej od tych przeklętych, potwornych owiec… Dlaczego, dlaczego nie ma teraz przy niej Edwarda?! Beczenie rozlegało się nadal, coraz bliżej. Natalie poczuła sensacje żołądkowe. Chyba będzie zwracać… Ratunku!
Potknęła się o kamień, padając twarzą prosto w mokry piasek. Teraz to już koniec… Tętent kopyt, ohydne beczenie… Owce przebiegły obok, kilka z nich trąciło ją raciami. Nagle usłyszała głos mówiący po niemiecku.
Nad Natalie stał siwowąsy bauer i coś mówił, ale nie znał angielskiego, więc nie rozumiała. Wyciągnął rękę, pomógł jej wstać, a potem poszedł za owcami. Najwyraźniej to było jego stado.
Wracała smutna, na krawędzi płaczu. Jej kurtka była cała od piachu i ze śladami raci na plecach. Włosy miała w nieładzie. Do tego zaczął padać deszcz. Szła i roniła kryształowe łzy, które mieszały się z deszczówką spływającą po twarzy. Jak Edward mógł pozwolić na takie jej upokorzenie…?
A czy Dorian by pozwolił? – przeszło jej nagle przez głowę. Nie, Dorian na pewno by na to nie pozwolił.
Po powrocie wzięła prysznic i przebrała się w świeże rzeczy. Chłopcy siedzieli w salonie. Edward czytał gazetę, Nick jadł soczysty wieloowoc, a Kalju uczył się zwrotów z rozmówek mongolskich.
- Dzaswaryn gadzarendees choł uu? Czy daleko jest stąd do warsztatu?
- Dwieście kilometrów – odpowiedział Yoxall.
            Natalie podeszła do Patela i energicznie odgarnęła mu gazetę sprzed twarzy.
- Na litość boską! – zawołała. – Dlaczego nie uratowałeś mnie przed owcami?!
- Jakimi owcami? – Edward nic nie rozumiał.
- Napadły mnie na polach, a ty się nawet nie pofatygowałeś, żeby mi pomóc!
- Natalie – spojrzał na nią frasobliwie. – Co robiłaś na polach?
- Poszłam na spacer. Nie mogę?
Edward Patel zmarszczył brwi.
- Przecież ustaliliśmy, że ze względów bezpie…
- W ogóle o mnie nie myślisz – przerwała mu Natalie. – Chcesz mnie zamknąć w tej chałupie!
- Ojrołcoo chjamd dzoczid buudał bajn uu? Czy jest w pobliżu tani hotel?
- Pięćset kilometrów w lewo.
- Natalie, posłuchaj uważnie – Patel starał się być cierpliwy. – Gdybyś mi powiedziała, że chcesz iść na spacer, poszedłbym przecież z tobą. A skoro nie…
- A dlaczego mam ci się opowiadać? Jestem dorosła, za dwa i pół miesiąca skończę osiemnaście lat!
            Edward cmoknął z niezadowoleniem.
- W takim razie zdajesz sobie sprawę, że nie powinnaś wychodzić bez obstawy. Grożą ci różne niebezpieczeństwa…
- Tak? – wściekła się Natalie. – Tylko dziwnym trafem jak już te niebezpieczeństwa się przytrafiają, to ciebie akurat nie ma w pobliżu!
- Nic dziwnego – Patel wzruszył ramionami. – Skoro mi nie mówisz, dokąd idziesz, to jak mam cię pilnować?
Tego już Natalie zdzierżyć nie mogła. Kłusem ranionej sarny wypadła z salonu, a na jej policzku zalśniła drżąca kryształowa łza, gdy biegła po schodach do swojego pokoju.
- Bije dzasach gadzar chaana bajn? Gdzie jest toaleta?
- W Mongolii? Właściwie wszędzie – mruknął Nick Yoxall, wyciągając amaretto z barku.