Rozdział z dedykacją dla Irenki.
Przez
całą noc Natalie nie mogła zmrużyć oka, myśląc na przemian o Dorianie i o
zadaniu, jakie przed nią stało. Leżała w monstrualnie wygodnym łożu z
baldachimem z jedwabnego adamaszku, w ciemnofioletowej atłasowej koszulce w
czarne lilie. Żałowała, że razem z nią nie leży Dorian. Przypomniała sobie, że
jest on wampirem i pewnie w nocy nie śpi. Ale co z tego? Przecież gdyby był tu
z nią, i tak byliby zajęci czymś innym niż spaniem.
Spotkali
się dopiero następnego dnia rano. Natalie była niezwykle szczęśliwa z tego
powodu, ale już chwilę później zaczął się intensywny czterodniowy trening.
Grupa bojowa musiała się wyćwiczyć we wszelkich przydatnych umiejętnościach,
takie jak: strzelectwo, obsługa lekkiej broni wsparcia, techniki skrytej
penetracji terenu, szermierka, boks, biegi długodystansowe, podstawowe prace
saperskie, rozpoznawanie grzybów jadalnych, wysadzanie budynków, wytrzymywanie
śledztwa, radioelektronika, radiestezja, koncentracja, medytacja, relaksacja, meteorologia
taktyczna, pierwsza pomoc w warunkach polowych, medycyna alternatywna, kajakarstwo,
jazda konna, wspinaczka, nurkowanie, skoki spadochronowe, poskramianie
krokodyli, szyfrowanie meldunków, obsługa radiostacji, wschodnie sztuki walki…
Wreszcie
nastał dzień wyjazdu. Natalie wykonała poranne czynności, a potem zrobiła letki
makijaż w postaci agresywnych cieni pod oczami i szminki w kolorze zakrzepłej
krwi. Założyła czarne legginsy, trupiobladą tunikę z deseniem w nietoperze,
czarną bluzę oraz balerinki z trupimi czaszkami wyhaftowanymi na czubkach, i
zeszła na śniadanie.
Grupa bojowa
stała przed czarnym, czarnym (jak smoła) autobusem o przyciemnionych szybach.
Zanim Natalie wydała rozkaz do wsiadania, Dorian wyszedł na schody.
- Powodzenia – powiedział, a
potem ona utonęła w jego pocałunku i mogłaby tam pozostać na długo, gdyby Ted
Coughlen nie zwrócił uwagi, że pora już jechać. Dorian spiorunował go spojrzeniem,
lecz Natalie przesunęła tylko ostatni raz dłonią po jego policzku. Grupa
zamachowców wsiadła do czarnego autobusu. Natalie rozsiadła się w fotelu, a potem
spojrzała przez szybę prosto w zielone oczy Doriana i odczytała z jego warg
ostatnie posłanie na drogę: „Exterminate!”
Odjechali,
poza granicę posiadłości Czarnego Hrabiego, za horyzont, a potem w stronę trasy
A5 i dalej, na północny wschód…
***
Kiedy
odjechali, Dorian wrócił do budynku. Cała ta sytuacja była dla niego dość
stresująca. Poszedł zatem do pokoju japońskiego. Hrabia siedział na tatami i
przeglądał bieżące raporty. Na widok Doriana sięgnął po czarki i nalał koniaku
„Słoneczny Brzeg”, bo za sake niespecjalnie przepadał. Przez chwilę siedzieli w
milczeniu.
- Nie jestem pewien, czy
wysyłanie z nią Coughlena to był dobry pomysł – rzekł Dorian po chwili.
- Ależ Dorianie, chyba nie jesteś
zazdrosny? – hrabia von Beesens spojrzał na krewniaka z rozbawieniem.
- Ja zazdrosny? –
Lassaye-Bruchtal wzruszył ramionami. – Zawsze twierdziłem i będę twierdzić, że
Coughlen jest tylko marną imitacją mnie. To przecież jakiś kompletny trep,
sześćdziesiąt lat siedział w jednej klasie! I w ogóle ta cała drużyna…
Większych patałachów trudno szukać nawet w polskim futbolu. Dlaczego nie
posłałeś z nią kogoś bardziej doświadczonego, jak Zbocsóny?
- Dorianie, Zbocsóny już nie za
dobrze znosi światło słoneczne. Poza tym spodziewałem się, że wiesz, o co mi
chodzi?
Dorian
spojrzał na wuja, nie rozumiejąc.
- Jak powiedział mistrz Mẽi Gàn,
klęska z rąk patałacha jest dziesięciokroć bardziej bolesna – rzekł Attila von
Beesens.
- A jeżeli im się nie uda? –
zapytał Dorian z niepokojem. – Natalie nie jest szczególnie doświadczona,
jeżeli chodzi o tego typu operacje.
- Jeżeli jej się nie uda, to
znaczy, że ona i tak nie jest odpowiednia dla ciebie… – Czarny Hrabia
uśmiechnął się dobrotliwie.
***
Podróż
mijała sprawnie. Roksolana z wielką sprawą kierowała czarnym autobusem po
majestatycznych niemieckich autobanach. Natalie słuchała ipoda i rozmawiała z
Coughlenem oraz innymi członkami grupy, ale niewiele, bo ją to nudziło.
Na
noc zatrzymali się w Berlinie. Zrobili sobie fotki pod Bramą Brandenburską.
Potem Ted zabrał grupę na polowanie, aby osuszyć paru przypadkowych
przechodniów, a Natalie wraz z Margaret poszły na kebaba. Podczas posiłku
Margaret cały czas zawracała głowę pytaniami o to, czy Natalie na pewno jest z
Dorianem i czy już to zrobili, aż w końcu Natalie się zdenerwowała, złapała ją
za włosy i wsadziła twarzą do talerza. Poczuła się po tym wyjątkowo odprężona i
resztę nocy spędziła na myśleniu o Dorianie.
Rankiem
czarny autobus wyruszył w dalszą drogę. Już po dwóch godzinach zamachowcy
przekroczyli granicę we Frankfurcie nad Odrą i wjechali na terytorium
Rzeczypospolitej Polski.
Gdy
przejeżdżali przez Poznań, autobus został ostrzelany przez nieznanego sprawcę,
a kawałek za miastem złapali gumę. Roksolana
wysiadła, aby wymienić prawe koło, i guzdrała się z tym dłuższą chwilę.
Potem okazało się, że gdy wszyscy stali wokół i przyglądali się, jak naprawia,
ktoś poprzecinał opony po lewej stronie wozu. Mechaniczka zaczęła więc wymieniać i tamte opony, a kiedy skończyła i znowu
przeszli na prawą stronę, okazało się, że ktoś porysował karoserię gwoździem.
- Wśród wampirów krążą legendy o
potężnej wojowniczce, która mieszka w Poznaniu – powiedział Coughlen drżącym
głosem. – Chyba to właśnie ona nie chce tu takich jak my.
Jak
najszybciej zapakowali się znowu w swój pojazd i pojechali dalej. Aby zmylić
potencjalnych przeciwników, ominęli Bydgoszcz, kierując się na Solec Kujawski,
a potem, jadąc dalej na północ, zjechali z A1, aby drogą nr 91 przejechać przez
Tczewo. Wreszcie, krótko przed południem, stanęli u wrót Gdańska…
***
Bernard Bumbes
siedział w pizzerii przy ulicy Piwnej. Miał już za sobą ekspresową wycieczkę po
centrum Gdyni. Spotkał się wówczas pod pomnikiem walenia z pewnym osobnikiem,
od którego kupił umówione wcześniej towary.
Postanowił coś
wrzucić na ruszt. W pizzerii poprosił o herbatę. Kelner przyniósł fusiastą
zieloną, której kocowilk nie znosił, a kiedy zażądał wyjaśnień, fagas
stwierdził, że czarnej herbaty nie było, to kazał zrobić pierwszą lepszą.
Ostatecznie Bumbes zamówił colę. Później kelner przyniósł pizzę, ale zapomniał
o sztućcach.
Bernard jadł zatem
ową pizzę z dużą ilością sosu czosnkowego i słuchał na laptopie piosenek
zespołu Blue Oyster Cult. Kelner, który właśnie zebrał z innego stolika
talerze, zbliżył się znowu z zakłopotanym wyrazem twarzy.
- Życzy pan sobie może zimne piwo
na koszt firmy? – zapytał, próbując odkupić swoje winy.
- Nie, dziękuję. Za godzinę mam
ważne spotkanie. Muszę być kompletnie trzeźwy.
- A z daleka pan do nas
przyjechał? – kelnera zaciekawił akcent klienta.
- Z Brazylii – wyjaśnił kocowilk.
- O, z Brazylii! – ucieszył się
kelner. – A Michela Telo pan może zna?
- Znam, wyciągałem go z wody, jak
się topił – odpowiedział Bumbes.
- A Maxa Cavalerę?
- Jego też wyciągałem z wody.
- A Ronaldo? – indagował kelner.
- Ronaldo? – Bernard zmarszczył
brwi. – Nie, jego wyciągał mój kolega Zezinho Haddad.
Kelner
pokiwał głową i odszedł od stolika. Przechodząc przez drzwi na zaplecze,
upuścił talerze.
Kocowilk
skończył posiłek, posiedział jeszcze trochę, a następnie wyszedł z lokalu.
Na Długim
Targu trwały uroczystości miejskie. Plac był pełen rozradowanych mieszkańców i
turystów. W powietrzu unosiły się balony i bańki mydlane, i nawet Neptun miał z
okazji święta narząd na wierzchu. Panowała radosna atmosfera, nikt nie
przejmował się pogłoskami o somalijskich piratach grasujących po Zatoce Gdańskiej.
Bernard
zatrzymał się na chwilę, żeby obejrzeć taniec rzeźników. Z wielką zręcznością
wymachiwali szpadami, a po nich do wejścia na scenę szykowali się cieśle z
toporami. Bumbesowi się podobało, ale musiał już iść na autobus. Tym razem
niczego nie nucił.
- Vamos detonar essa porra! –
szepnął tylko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz