Bernard Bumbes
jechał swym zdezelowanym holcwagenem w kierunku Nowego Jorku. Włączył radio i
wnętrze samochodu wypełniła piosenka Feela „Mój dom”. Bumbes myślał, że znowu
trafił na stację WKUR, która w kółko nadawała Feela i Dodę (a czasem, dla
odmiany, Vengaboys), ale jednak nie. Była to audycja, w której pastor Nathan
Huykill prezentował utwory z satanistycznymi treściami nagranymi od tyłu.
Jednak
internet to pożyteczny wynalazek. Wystarczyło poszukać na portalach
społecznościowych. Natalie Foster napisała jak byk: „Jadę do Nowego Yorku :D
Ale fajnie XD Zawsze tam chcialam pojechać :D” Kilka koleżanek jej zazdrościło.
Co ciekawe, kocowilk nie dostrzegł wśród nich dziewczyny, którą przesłuchiwał w
Horton. Nieważne, za to wiedział, że ma szukać w NYC.
Po kilku
godzinach drogi przed Bernardem wyłonił się Nowy Jork. Miasto, które nigdy nie
zasypia. Intelektualna stolica Ameryki. Miasto Woody’ego Allena, Paula Simona i
Lou Reeda. Wielkie Jabłko, tygiel kultur, monumentalny jak posąg Komandarma…
Zasadniczym
problemem było ustalenie, jak w tej wielkiej metropolii znaleźć Natalie Foster.
Kocowilk zastanawiał się przez całą drogę. Doszedł do wniosku, że skoro
dziewczyna tak bardzo chce zobaczyć miasto, to zanim zniknie w jakiejś
kryjówce, na pewno wybierze się pozwiedzać. To zaś oznacza, że największe
szanse będą na Manhattanie. Jeśli Bernard złapie tam ślad zapachowy, to dalej
już pójdzie z górki.
Oczywiście
poruszanie się po Manhattanie samochodem w godzinach szczytu byłoby
szaleństwem. Dlatego Bumbes zaparkował wóz na strzeżonym parkingu. Z bagażnika
wyjął nowoczesną, duralową hulajnogę, i wyruszył tropić Natalie w
wielkomiejskiej dżungli.
Nie byłby
sobą, gdyby nie połączył przyjemnego z pożytecznym. Zwiedzał zatem centrum
Nowego Jorku, równocześnie starając się wychwycić zapach Natalie, w dalszym
ciągu zmieszany z tą ohydną wonią, która wywoływała u niego obrzydzenie i złe
wspomnienia.
Kocowilk
dotarł więc na nabrzeże, by z daleka podziwiać Statuę Wolności. Kroczył
głębokimi kanionami ulic pomiędzy dostojnymi wieżowcami z dwudziestolecia
międzywojennego i tymi późniejszymi. Spędził minutę ciszy na Ground Zero, gdzie
niegdyś wznosiły się wieże World Trade Center. Zaszczycił swoją osobą Wall Street, Times
Square i Madison Square Garden. Stanął na Brooklyńskim Moście i
podziwiał panoramę Brooklyn Heights, z górującą Strażnicą, na której murze
widniało hasło: Read Watchtower and
Awake! Kiedy zaś zgłodniał, zjadł prawdziwą feijoadę w brazylijskiej
restauracji na West 46th Street. Wstąpiłby też do Guggenheima albo Museum of
Modern Art, ale to akurat były instytucje, w których szansa spotkania Natalie
była pomijalnie mała.
Na ślad
natrafił Bernard dopiero po kilku godzinach, gdy buszował w Greenwich Village.
Przyśpieszył i po pokonaniu kilku przecznic dostrzegł ją w oddali. Dziewczyna
niosła torby z zakupami, a towarzyszył jej młody mężczyzna w łososiowej
marynarce. Bumbes podążył ich śladem. Jakby zająca gonił – kluczyli w cały
świat, chyba bez określonego planu. Co jakiś czas wstępowali do kolejnego
sklepu. Kocowilk pozostawał na zewnątrz, obserwując wejście, a nudził się
straszliwie. Gdy wychodzili, ruszał dalej, zachowując bezpieczną odległość.
Tajemniczy
towarzysz Natalie na pewno nie był wampirem, ale po zapachu dało się poznać, że
dysponuje dużą mocą i może być niebezpieczny. Dlatego Bernard wahał się przed
otwartą konfrontacją. Postanowił śledzić ich i czekać, aż dziewczyna zostanie
sama.
Weszli do
jeszcze innego sklepu odzieżowego. Bumbes obserwował ich dyskretnie przez
szybę. Gdy zobaczył, jak Natalie zaczyna się drobiazgowo rozwodzić nad jakąś
bluzką, uznał, że poczeka. Przeszedł na drugą stronę ulicy, do baru.
W lokalu
zespół przygrywał intrygującą muzykę. Obok, na estradzie, tańczył starszy
mężczyzna w białej koszuli, czarnych legginsach i szpilkach. Bernard zamówił
sok pomarańczowy i usiadł przy oknie, żeby widzieć wyjście ze sklepu. Kątem oka
śledził trwający w barze turniej poetycki.
Muzycy
skończyli, a na scenę wkroczył siwowąsy facet w czapce z kutasikiem. Założył
ręce do tyłu i zadeklamował:
Wiewióreczka
na sośnie.
A kiełbacha
rośnie?!
Kiełbaska z
motóra,
Podobna do
bura;
Tymczasem w
Milecie – – –
Ptak w
toalecie…
Jest na to
rada:
Zadzwonić do
Konrada.
Rozległy się
rzęsiste brawa. Uwagę kocowilka przyciągnęła jednak na ulicy wysoka, wyzywająco
ubrana kobieta o ciemnych włosach, która podejrzanie pewnym krokiem weszła do
sklepu. Nie czuł stąd jej zapachu, ale widział, że coś z nią jest nie tak.
Wąsaty poeta
zszedł ze sceny i przekazał czapkę innemu twórcy, który zaraz wygłosił swój
wiersz:
śpiewająca
wywłoko
kradniesz
soczewicę –
i
traktor
Guderiana!
jednoręki
wykonawca
niekoniecznie
musi
każdorazowo czmychać.
Jego także
nagrodzono oklaskami. Czapka powędrowała do następnego poety, ale Bumbes nie
miał już głowy do śledzenia
turnieju. Ze sklepu wyszła Natalie ze swoim towarzyszem. Oboje byli wzburzeni,
on wręcz ciągnął ją za rękę. W ogóle w sklepie panowało poruszenie, jakby
zdarzyło się tam coś gwałtownego.
Bernard rzucił
banknot na kontuar i podążył w ślad za nimi. Wkrótce zobaczył, jak wsiadają do
samochodu i odjeżdżają. Dał więc czadu, żeby ich nie zgubić.
Mogłoby się
wydawać, że ściganie range rovera na hulajnodze nie jest szczególnie sensownym
pomysłem. Kocowilk był jednak nieco szybszy od przeciętnego człowieka,
hulajnogę miał wyczynową, a dodatkowo na jego korzyść działała sygnalizacja
świetlna oraz to, co na Greenpoincie nazywają „ciężkim trafikiem”. Jeśli nawet
w jednej chwili zniknęli mu z oczu, to w drugiej dogonił ich na światłach albo
w korku.
Gdzieś na
Brooklynie zatrzymali się pod sklepem spożywczym. Facet w łososiowej marynarce
wysiadł i poszedł na zakupy, Natalie została w aucie. Bernard zaczaił się po
drugiej stronie ulicy. Obserwował, a równocześnie demontował hulajnogę.
W pewnej
chwili dziewczyna wysiadła. Zaczęła spacerować w tę i nazad koło samochodu,
chyba była znudzona.
Poza nią na
ulicy nie było nikogo, a tamten facio stał uwięziony w długiej kolejce.
Kocowilk doszedł do wniosku, że teraz jest odpowiedni moment.
Lekko i
bezdźwięcznie niczym kot przebiegł przez ulicę, gdy Natalie akurat patrzyła w
stronę sklepu. Nie zdążyła się zorientować, kiedy znalazł się za jej plecami i
ogłuszył ją kierownicą od hulajnogi. Natalie upadła na chodnik.
Pochylił się
nad nią. Jakby kto pytał, to dziewczyna właśnie zemdlała, a ja jej pomagam,
pomyślał. Teraz do zaułka z nią i zaraz się wszystkiego dowiemy.
- Natalie! Nie!!! – krzyknął Edward Patel, wybiegając ze sklepu. Spod
marynarki wyszarpnął rewolwer i strzelił dwukrotnie. Kocowilk zatoczył się do
tyłu, padł na ziemię obok dziewczyny.
Edward
podbiegł do Natalie, uklęknął, położył jej głowę na swoich kolanach.
- Natalie, odezwij się! – wołał, ale
dziewczyna była nieprzytomna. Po jej jasnej szyi spływała strużka krwi. Nie
mógł jej uzdrowić: przypadkowa anihilacja napastniczki w sklepie odzieżowym
całkiem wydrenowała jego siłę magiczną. Musiał przypomnieć sobie, co było na
kursie pierwszej pomocy…
Bernard
Bumbes nie był świadomy tego, co dzieje się dwa kroki od niego, rozdzierany przez
lodowaty, przeszywający ból promieniujący z rany pod lewym obojczykiem. Gdy
zapadał w nicość, w głowie wybrzmiewał mu refren piosenki, który przyczepił się
ni stąd, ni zowąd, i za nic nie chciał puścić:
Roter Sand und zwei Patronen,
Eine stirbt im Pulverkuss,
Die zweite sollt ihr Ziel nicht schonen,
Steckt jetzt tief in meiner Brust.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz