wtorek, 25 grudnia 2012

Odcinek 16 – Łowy trwają

Bernard Bumbes jechał swym zdezelowanym holcwagenem w kierunku Nowego Jorku. Włączył radio i wnętrze samochodu wypełniła piosenka Feela „Mój dom”. Bumbes myślał, że znowu trafił na stację WKUR, która w kółko nadawała Feela i Dodę (a czasem, dla odmiany, Vengaboys), ale jednak nie. Była to audycja, w której pastor Nathan Huykill prezentował utwory z satanistycznymi treściami nagranymi od tyłu.
Jednak internet to pożyteczny wynalazek. Wystarczyło poszukać na portalach społecznościowych. Natalie Foster napisała jak byk: „Jadę do Nowego Yorku :D Ale fajnie XD Zawsze tam chcialam pojechać :D” Kilka koleżanek jej zazdrościło. Co ciekawe, kocowilk nie dostrzegł wśród nich dziewczyny, którą przesłuchiwał w Horton. Nieważne, za to wiedział, że ma szukać w NYC.
Po kilku godzinach drogi przed Bernardem wyłonił się Nowy Jork. Miasto, które nigdy nie zasypia. Intelektualna stolica Ameryki. Miasto Woody’ego Allena, Paula Simona i Lou Reeda. Wielkie Jabłko, tygiel kultur, monumentalny jak posąg Komandarma…
Zasadniczym problemem było ustalenie, jak w tej wielkiej metropolii znaleźć Natalie Foster. Kocowilk zastanawiał się przez całą drogę. Doszedł do wniosku, że skoro dziewczyna tak bardzo chce zobaczyć miasto, to zanim zniknie w jakiejś kryjówce, na pewno wybierze się pozwiedzać. To zaś oznacza, że największe szanse będą na Manhattanie. Jeśli Bernard złapie tam ślad zapachowy, to dalej już pójdzie z górki.
Oczywiście poruszanie się po Manhattanie samochodem w godzinach szczytu byłoby szaleństwem. Dlatego Bumbes zaparkował wóz na strzeżonym parkingu. Z bagażnika wyjął nowoczesną, duralową hulajnogę, i wyruszył tropić Natalie w wielkomiejskiej dżungli.
Nie byłby sobą, gdyby nie połączył przyjemnego z pożytecznym. Zwiedzał zatem centrum Nowego Jorku, równocześnie starając się wychwycić zapach Natalie, w dalszym ciągu zmieszany z tą ohydną wonią, która wywoływała u niego obrzydzenie i złe wspomnienia.
Kocowilk dotarł więc na nabrzeże, by z daleka podziwiać Statuę Wolności. Kroczył głębokimi kanionami ulic pomiędzy dostojnymi wieżowcami z dwudziestolecia międzywojennego i tymi późniejszymi. Spędził minutę ciszy na Ground Zero, gdzie niegdyś wznosiły się wieże World Trade Center. Zaszczycił swoją osobą Wall Street, Times Square i Madison Square Garden. Stanął na Brooklyńskim Moście i podziwiał panoramę Brooklyn Heights, z górującą Strażnicą, na której murze widniało hasło: Read Watchtower and Awake! Kiedy zaś zgłodniał, zjadł prawdziwą feijoadę w brazylijskiej restauracji na West 46th Street. Wstąpiłby też do Guggenheima albo Museum of Modern Art, ale to akurat były instytucje, w których szansa spotkania Natalie była pomijalnie mała.
Na ślad natrafił Bernard dopiero po kilku godzinach, gdy buszował w Greenwich Village. Przyśpieszył i po pokonaniu kilku przecznic dostrzegł ją w oddali. Dziewczyna niosła torby z zakupami, a towarzyszył jej młody mężczyzna w łososiowej marynarce. Bumbes podążył ich śladem. Jakby zająca gonił – kluczyli w cały świat, chyba bez określonego planu. Co jakiś czas wstępowali do kolejnego sklepu. Kocowilk pozostawał na zewnątrz, obserwując wejście, a nudził się straszliwie. Gdy wychodzili, ruszał dalej, zachowując bezpieczną odległość.
Tajemniczy towarzysz Natalie na pewno nie był wampirem, ale po zapachu dało się poznać, że dysponuje dużą mocą i może być niebezpieczny. Dlatego Bernard wahał się przed otwartą konfrontacją. Postanowił śledzić ich i czekać, aż dziewczyna zostanie sama.
Weszli do jeszcze innego sklepu odzieżowego. Bumbes obserwował ich dyskretnie przez szybę. Gdy zobaczył, jak Natalie zaczyna się drobiazgowo rozwodzić nad jakąś bluzką, uznał, że poczeka. Przeszedł na drugą stronę ulicy, do baru.
W lokalu zespół przygrywał intrygującą muzykę. Obok, na estradzie, tańczył starszy mężczyzna w białej koszuli, czarnych legginsach i szpilkach. Bernard zamówił sok pomarańczowy i usiadł przy oknie, żeby widzieć wyjście ze sklepu. Kątem oka śledził trwający w barze turniej poetycki.
Muzycy skończyli, a na scenę wkroczył siwowąsy facet w czapce z kutasikiem. Założył ręce do tyłu i zadeklamował:

Wiewióreczka na sośnie.
A kiełbacha rośnie?!
Kiełbaska z motóra,
Podobna do bura;
Tymczasem w Milecie – – –
Ptak w toalecie…
Jest na to rada:
Zadzwonić do Konrada.

Rozległy się rzęsiste brawa. Uwagę kocowilka przyciągnęła jednak na ulicy wysoka, wyzywająco ubrana kobieta o ciemnych włosach, która podejrzanie pewnym krokiem weszła do sklepu. Nie czuł stąd jej zapachu, ale widział, że coś z nią jest nie tak.
Wąsaty poeta zszedł ze sceny i przekazał czapkę innemu twórcy, który zaraz wygłosił swój wiersz:

śpiewająca wywłoko
kradniesz soczewicę –
i
traktor Guderiana!
jednoręki wykonawca
niekoniecznie
musi każdorazowo czmychać.

Jego także nagrodzono oklaskami. Czapka powędrowała do następnego poety, ale Bumbes nie miał już głowy do śledzenia turnieju. Ze sklepu wyszła Natalie ze swoim towarzyszem. Oboje byli wzburzeni, on wręcz ciągnął ją za rękę. W ogóle w sklepie panowało poruszenie, jakby zdarzyło się tam coś gwałtownego.
Bernard rzucił banknot na kontuar i podążył w ślad za nimi. Wkrótce zobaczył, jak wsiadają do samochodu i odjeżdżają. Dał więc czadu, żeby ich nie zgubić.
Mogłoby się wydawać, że ściganie range rovera na hulajnodze nie jest szczególnie sensownym pomysłem. Kocowilk był jednak nieco szybszy od przeciętnego człowieka, hulajnogę miał wyczynową, a dodatkowo na jego korzyść działała sygnalizacja świetlna oraz to, co na Greenpoincie nazywają „ciężkim trafikiem”. Jeśli nawet w jednej chwili zniknęli mu z oczu, to w drugiej dogonił ich na światłach albo w korku.
Gdzieś na Brooklynie zatrzymali się pod sklepem spożywczym. Facet w łososiowej marynarce wysiadł i poszedł na zakupy, Natalie została w aucie. Bernard zaczaił się po drugiej stronie ulicy. Obserwował, a równocześnie demontował hulajnogę.
W pewnej chwili dziewczyna wysiadła. Zaczęła spacerować w tę i nazad koło samochodu, chyba była znudzona.
Poza nią na ulicy nie było nikogo, a tamten facio stał uwięziony w długiej kolejce. Kocowilk doszedł do wniosku, że teraz jest odpowiedni moment.
Lekko i bezdźwięcznie niczym kot przebiegł przez ulicę, gdy Natalie akurat patrzyła w stronę sklepu. Nie zdążyła się zorientować, kiedy znalazł się za jej plecami i ogłuszył ją kierownicą od hulajnogi. Natalie upadła na chodnik.
Pochylił się nad nią. Jakby kto pytał, to dziewczyna właśnie zemdlała, a ja jej pomagam, pomyślał. Teraz do zaułka z nią i zaraz się wszystkiego dowiemy.
   - Natalie! Nie!!! – krzyknął Edward Patel, wybiegając ze sklepu. Spod marynarki wyszarpnął rewolwer i strzelił dwukrotnie. Kocowilk zatoczył się do tyłu, padł na ziemię obok dziewczyny.
            Edward podbiegł do Natalie, uklęknął, położył jej głowę na swoich kolanach.
 - Natalie, odezwij się! – wołał, ale dziewczyna była nieprzytomna. Po jej jasnej szyi spływała strużka krwi. Nie mógł jej uzdrowić: przypadkowa anihilacja napastniczki w sklepie odzieżowym całkiem wydrenowała jego siłę magiczną. Musiał przypomnieć sobie, co było na kursie pierwszej pomocy…
        Bernard Bumbes nie był świadomy tego, co dzieje się dwa kroki od niego, rozdzierany przez lodowaty, przeszywający ból promieniujący z rany pod lewym obojczykiem. Gdy zapadał w nicość, w głowie wybrzmiewał mu refren piosenki, który przyczepił się ni stąd, ni zowąd, i za nic nie chciał puścić:

Roter Sand und zwei Patronen,
Eine stirbt im Pulverkuss,
Die zweite sollt ihr Ziel nicht schonen,
Steckt jetzt tief in meiner Brust.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz