Wuj przysłał
mu dziś zupełnie nieoczekiwany podarunek – poroże jelenia sika na ścianę. Robił
sobie w salonie miejsce na kolekcję masek teatru nō, więc poroże, które mu się
znudziło, oddał krewniakowi. Dorian spędził zatem sporo czasu zastanawiając
się, gdzie ulokować te rogi. Dopiero po zmierzchu wypuścił się do parku na
umówione spotkanie.
Swoją
drogą ciekawa sprawa z tymi jeleniami sika. Wujowi proponowano kiedyś, żeby
trzymał je w parku wokół rezydencji, ale odmówił, twierdząc, że już miał w
życiu wystarczająco dużo kontaktów z agresywnymi rogaczami. Mimo wszystko jelenie
mogłyby mu się przydać. Wuj uważał się za wegetarianina, bo wysysał tylko
zwierzęta roślinożerne.
Czuły wzrok
Doriana dostrzegł ruch w ciemnościach. Żwirową alejką szła pewnym krokiem
dziewczyna o blond włosach związanych w koński ogon, ubrana w dżinsowe szorty i
pomarańczową pasiastą bluzkę na ramiączkach. Zupełne przeciwieństwo jego gustu.
W jego typie była… no wiadomo, kto. Ta blondyna mogłaby Dorianowi posłużyć
zaledwie za przekąskę. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy nie pójść za nią
i się nie nażłopać, ale zrezygnował. Miał sprawę do załatwienia.
Wuj
Attila dbał o to, by w jego przedsiębiorstwie kwestię czerwonego pragnienia
załatwiano w sposób cywilizowany. Ci pracownicy, którzy nie należeli do dzieci
nocy (czyli większość), byli zachęcani do regularnego oddawania krwi. Biorąc
pod uwagę, że w niektórych innych firmach dawano do zrozumienia, iż zakres
obowiązków obejmuje pstrykanie się z szefem (a szefowie ci przeważnie nie
dorównywali wujaszkowi ani optycznie, ani klasą, skoro musieli uciekać się do
takich metod, żeby tylko coś skopulować), oddawanie krwi jeszcze nie było takie
złe. A ci, którzy nie wyrażali zgody… cóż, oni co jakiś czas budzili się z
trudnym do wyjaśnienia bólem szyi. Wprawdzie pełnomocnik do spraw jakości
zaczął coś podejrzewać, ale Dorian dał mu skierowanie do lekarza zakładowego.
Doktor odpowiednio wziął w łapę i bez problemu zapewnił pełnomocnika, że ból
szyi jest skutkiem długotrwałego siedzenia przy biurku.
W
słabym świetle księżyca Dorian zauważył postać z kapturem na twarzy, która
nadchodziła ścieżką. Osobnik ten podszedł, ukłonił się i zrzucił kaptur.
Ukazało się ogorzałe, wąsate oblicze Stefcza Kałojanowa. Specjalny wysłannik
Doriana dopiero co wrócił z misji, której celem było odnalezienie Natalie.
Stefczo
też był wampirem i lubił szpanować, że mieszkał w Transylwanii. Nie wspominał
tylko, że jego pobyt w Transylwanii ograniczał się do jednych wakacji w Tîrgu
Mureş, gdzie formalnie wypoczywał, a faktycznie handlował na bazarze.
Wywiadowcą był jednak niezłym.
- Hydrofor powiedział, że chrzani
taką robotę – relacjonował Kałojanow. – Już był blisko, kiedy nagle jak spod
ziemi wyrósł jakiś magiczny i dał mu niezłe wciry.
- W sensie, że gej? – zdziwił się
Dorian.
- Gdzie tam – Stefczo pokiwał
przecząco głową. – Magiczny w sensie dosłownym. Biednego Hydrofora do tej pory
noga boli, nawet nie może się schylać po niedopałki.
- Ale co z nią? – Dorian był
niecierpliwy.
- Zniknęła – Kałojanow wzruszył ramionami. –
Nie ma śladu, kompletne zaćmienie. Całe miasto się zastanawia. Wsiadła do
jakiegoś auta i odjechała. Przepytałem jedną dziewczynę. Podobno parę dni
wcześniej do szkoły przyszedł nowy uczeń, ta Foster próbowała z nim kręcić.
Zniknął bez śladu, tak samo jak ona. Możliwe, że to ten sam magiczny. Pojechali
na wschód.
Wzrok
Doriana pociemniał.
- Mów dalej – polecił.
- Tamtą dziewczynę trochę sobie
podsączyłem – przyznał Kałojanow niechętnie.
- Co takiego? W porządku, niech
cała Pensylwania wie, że jej szukamy – rzucił ironicznie Dorian.
- Spokojna głowa – Stefczo podkręcił
wąsa. – Zadbałem o to, żeby trafiła do psychiatryka.
Dorian
przytaknął. Jego współpracownik jednak znał się na rzeczy.
- Ale to nie wszystko –
powiedział Kałojanow. – Dziewczynę śledzi ktoś jeszcze. Wiem dokładnie, że
wypytywał o nią w Horton, a potem ruszył jej śladem. Kazałem Changowi i Hsu
sprawdzić, co za jeden, i unieszkodliwić, ale od tej pory nie mam z nimi
kontaktu.
- Nikogo więcej nie
wysyłałem – rzekł Dorian. – Wiesz coś więcej o tamtym?
Stefczo
Kałojanow pokręcił głową twierdząco.
- Ta dziewczyna, którą pytałem, powiedziała,
że miał straszne zęby.
- Jeden z naszych? – Dorian uniósł brwi.
- Raczej jeden z tamtych. Kto wie, dlaczego
wszyscy paranormalni tak do niej ciągną.
Dorian
przestąpił z nogi na nogę, oparł się o rzeźbę. Miał nadzieję, że to nie za
sprawą mocy, które jej zaszczepił, a które już teraz powinny się ujawniać.
- Co radzisz? – zapytał.
- Czekać – powiedział Stefczo. – Na razie mamy kompletne zero. Ani
dziewczyny, ani jej gacha. O ile to jest gach. Hydrofor odmawia dalszej
współpracy, zresztą jeśli o niego chodzi, to też szukaj wiatru w polu.
- Dokąd, twoim zdaniem, mogliby uciekać?
- Stany są ogromne, czyli może być ciężko. Jednak wszystkie moje
obserwacje wskazują, że kierowali się na wschód.
- Nowy Jork?
- Jeśli chcą się wtopić w tłum, to NYC jest równie dobry, jak każde inne
miasto – przyznał Kałojanow. – Mogli pojechać do Bostonu, Baltimore,
Filadelfii… Uruchomię wywiad techniczny, a potem pomyślę, co jeszcze.
- Dobrze – potwierdził Dorian. – Na razie jesteś wolny.
Stefczo
Kałojanow ponownie założył kaptur na twarz i odmaszerował w mrok, niknąc jak
Murzyn wśród ciemnej nocy…
Dorian
zamyślił się. Już myślał, że Natalie jest w zasięgu jego ręki, a ona po prostu
wymknęła się! I to jeszcze z facetem… Nie, Dorian Lassaye-Bruchtal nie może
tego tak zostawić.
Pamiętał
chwile rozkoszy, które wspólnie przeżyli. Pamiętał też następny dzień, gdy
wrócił do swego bunkra, ale nie zastał Natalie, jedynie rozwaloną cukiernicę i
kaktus na podłodze. Rozstali się bez właściwego pożegnania, chociaż był pewien,
że ona chciałaby z nim zostać. Dorian musiał sprzedać bunkier, w którego
przystosowanie do warunków mieszkalnych włożył tyle sił i środków. To miejsce
wywoływało u niego zbyt silne emocje… A teraz dowiaduje się, że Natalie być
może ma już kogoś innego…
Nie!
Nie może być nikogo innego! Znajdzie Natalie i zdobędzie ją, a wtedy jego
czerwona latarnia nieprzezwyciężalnej chuci zapłonie ponownie i zjednoczy się z
jej czarnym ogniem we wszechspopielających płomieniach namiętności.
Dorian
lekkim spacerowym krokiem wyszedł z parku. Chmury zakryły księżyc i w parku
panowała totalna ćma, ale on widział wszystko równie wyraźnie, jakby było już
przed świtem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz