W najgorszym
stanie był jednak Edward. Na dworze mocno wiało, lecz Patel, ze spuszczoną
głową, powoli przemierzał pola. Zamartwiał się o Natalie, która nie zdawała
sobie sprawy, jak straszny potrafi być Czarny Hrabia. Z drugiej strony wyrzucał
sobie, że jej nie dopilnował, nie wykonał zadania, które mu powierzono. Szwendał
się bez celu, by nie myśleć o tym, jak bardzo schrzanił sprawę, ale i tak
myślał.
Dotarł na
kamienny most nad rzeczką. Zawiodłeś, Edwardzie! Zapowiadałeś się naprawdę
dobrze, byłeś jednym z najlepszych studentów bractwa. Zlecono ci arcyważną
misję, od której rezultatu może zależeć życie wielu ludzi, a ty nie uniosłeś
tego ciężaru…
Patel
przypominał sobie pierwsze spotkanie z Natalie, wspólną podróż przez Stany i
to, jak ratował ją przed napastnikami. A teraz ona sama odeszła do obozu wroga…
Edward czuł, że nie może dłużej żyć w poczuciu takiej klęski. Wszedł na
kamienną balustradę. Stał na niej nieskończenie długo, a potem rozłożył ręce.
Nagle poczuł
szarpnięcie i poleciał z balustrady – ale z powrotem na most. To Nick Yoxall
ściągnął go zaklęciem. Przyjechał furgonetką, a Edward był tak pochłonięty
swoją porażką, że nawet nie usłyszał silnika.
- Nie rób tego, durniu –
powiedział Nick. – To nie twoja wina. Tak się musiało stać.
- Ależ Nick! Czy ty nie
rozumiesz, co się stało? I co będzie teraz, gdy Natalie wpadnie w ręce
wampirów? Nawaliłem okropnie…
Yoxall
potrząsnął Edwardem, próbując go skłonić, aby posłuchał.
- Natalie sama odeszła –
powiedział. – Nic nie pomoże, przecież byśmy jej nie uwięzili wbrew jej woli.
- Nie rób z siebie tołstojowca –
prychnął Patel.
- Słuchaj, Ed – przemawiał Nick
łagodnie. – Właśnie przed chwilą miałem kontakt. Kjellerud się odezwał.
Edward
spuścił wzrok. Teraz już sama góra wie o jego niepowodzeniu.
- Katedra Przepowiedni i Znaków
Wieszczych zidentyfikowała jedną przepowiednię jako dotyczącą Natalie –
powiedział Yoxall. – To leciało tak: „Kiedy ta, nad którą trzymano straż,
odejdzie ku mrocznym wichrom paranormalności, burza nastąpi nad dwoma krzyżami
i koroną, a jedna zemsta zetrze się z drugą i ta silniejsza przeważy”.
Rozumiesz? Tak musiało być. Przeznaczenia nie oszukasz!
- I co? – Patel wzruszył
ramionami. – To jakiś bełkot.
- Jak każda przepowiednia. Oni
tam w Katedrze też nie wiedzą, o co w niej chodzi, wiedzą tylko, że dotyczy
Natalie. Zrozum, chłopie, że to nie twoja wina!
- Czarny Hrabia – powiedział
Edward. – Jeżeli on się nią zajmie, to…
- Nic nie poradzimy – Yoxall
otoczył go ramieniem. – Możemy tylko czekać, co przyniesie przyszłość.
- Ja chcę tam jechać! – uparł się
Patel. – Nie pozwolę na to, żeby hrabia…
- Wyluzuj – przerwał mu Nick. –
Kjellerud dał nam wolne i zakazał się wtrącać. Powiedział, że teraz pora
obserwować. Chodź do domu, wypijemy sobie piwo, a jak Kalju dojdzie do siebie,
ponachrzaniamy punka dla odstresowania.
I
powoli wrócili do furgonetki.
***
Co za
gargamel, zamek w Disneylandzie wygląda przy nim jak budowla stricte obronna –
pomyślał Bernard Bumbes, obserwując przez lornetkę zamczysko Czarnego Hrabiego.
Budynek sprawiał wrażenie dzieła pijanego studenta architektury, który wrzucał
do projektu wszystko, co mu przyszło do głowy. Przypominał też rodowy dwór
bohatera książki, którą Bumbes czytał dawno temu, Vanleya czy jak mu tam.
Bloger Hermann
Gurkentopf, spec od śledzenia paranormalnych, chętnie dostarczył kocowilkowi
informacji. Dzięki niemu Bernard dowiedział się, że główną siedzibę hrabiego
von Beesensa – a w domyśle i Doriana – stanowi zamek w Szwarcwaldzie. Teraz
więc Bumbes stał na skraju zagajnika, przy samochodzie ukrytym pod drzewami, i
obserwował teren.
Oczywiście
zdawał sobie sprawę, że zmierza do paszczy lwa. A raczej nietopyrza. Ktoś taki
jak hrabia von Beesens z pewnością jest zabezpieczony przed wizytą
nieproszonego gościa. Choć okolica była górzysta, w promieniu półtora kilometra
od zamku rozpościerał się pas wyrównanego terenu, zarośniętego jedynie niskimi,
regularnie przycinanymi krzewami – tak zwany Pierścień Niwelunków. Nie bardzo
była możliwość, żeby ktoś przedostał się niezauważony. W nocy na pewno po
terenie grasowały wampiry. Teraz, za dnia, Bumbes nie widział ochroniarzy, ale
nawet, jeśli w okolicy ich nie było, wystarczył monitoring, żeby postawić cały
personel na nogi. Jeśli były tam psy strażnicze, to mniejsza. W byciu
kocowilkiem fajne jest między innymi to, że wszystkie psy traktują cię jak
samca alfa.
Dręczyło go
pytanie, co właściwie zrobi, kiedy już dostanie się do środka. Wcale nie jest
powiedziane, że spotka Doriana, a nawet jeśli spotka, to raczej nie będzie w
stanie go załatwić przy tych wszystkich innych wampirach. Mógłby, oczywiście,
załatwić po cichu, ale wolał, żeby Dorian wiedział, za co i przez kogo jest
załatwiany.
Informacja to
potęga. Jeżeli kocowilk nie spotka swego przeciwnika, to przynajmniej dowie się
o jego planach, i może ta wiedza przyda się mu, aby wywabić Doriana w miejsce,
gdzie łatwiej go pokonać. Może też wreszcie dowie się, o co chodzi z tą całą
Natalie.
Nagle Bernard
poczuł, dobiegającą spomiędzy drzew, charakterystyczną woń wampira. Sięgnął po
łom, gotów do odparcia ataku.
Ścieżką nadszedł
facet w czarnym uniformie ochroniarza. Bez wątpienia wampir, ale z tych
słabszych, skoro był w stanie grasować za dnia. Zdziwił się na widok intruza.
- Szuka pan czegoś? – zapytał
tonem pozornie uprzejmym, ale z podtekstem „wynocha stąd”.
- Auto mi się zepsuło – Bumbes
skinął łomem w kierunku samochodu.
Wampir
zbliżył się. Kocowilk dostrzegł w jego ruchach specyficzną sprężystość – gościu
mógł zaatakować w każdej chwili.
- Chyba coś z silnikiem –
powiedział Bernard tonem winnego. – Ale nie jestem pewien.
- Sprawdzimy. Otwieraj pan –
zdecydował ochroniarz.
Kocowilk
podniósł maskę, a wampir nachylił się nad nią.
- Zajrzyj pan tu, bo widzę coś
podejrzanego – powiedział.
Bernard
Bumbes nie posłuchał. Odstąpił krok do tyłu i niespodziewanie spuścił maskę
silnika wampirowi na łeb. O ile ochroniarz przedtem był zdezorientowany
obecnością nieproszonego gościa na terenie, o tyle teraz zupełnie stracił
głowę.
Kocowilk
zaciągnął trupa i jego głowę w krzaki. Zdjął z niego uniform, aby się przebrać
– facet był mniej więcej jego wzrostu. Dobrze, że wampiry nie krwawią, mundur
był w dobrym stanie. Przy pasie ochroniarz miał krótkofalówkę. Bumbes położył
ją na kamieniu i przywalił z góry drugim. Uśmiechnął się na wspomnienie tego,
jak w dzieciństwie kuzyn wmówił mu, że w taki sposób można zreperować zepsuty
zegarek. W kieszeni ochroniarza znalazł komórkę i wyjął z niej baterię. Nie
zapomniał też o wyłączeniu własnego CoolPhone’a.
Bernard wyjął
z bagażnika siekierkę. Wyciął trochę gałęzi i przykrył samochód. Wyciosał kołek,
którym dla pewności przebił pierś ochroniarza, żeby przypadkiem nie wstał. Co
prawda, od kiedy kocowilkowi zdarzało się walczyć z wampirami, jeszcze nigdy mu
się to nie przytrafiło, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
Kiedy teren
starcia został zamaskowany, Bernard Bumbes, w stroju ochroniarza, który nie
powinien tu wzbudzać podejrzeń, ruszył żwirową drogą w stronę zamku, podśpiewując:
Przyszedł szewiec do szewieca,
Narobił mu koło pieca,
A zdun myślał, że to glina
I wylepił pół komina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz