wtorek, 25 grudnia 2012

Odcinek 27 – Most i zamek

         Od kiedy Natalie uciekła, a jej poszukiwania w okolicy okazały się bezskuteczne, w górskim domu w Bawarii zapanował minorowy nastrój. Nick Yoxall siedział osowiały i bawił się scyzorykiem. Kalju oglądał „N jak nicość”, odpalając jednego lolka od drugiego, aż w końcu był tak nabuchany, że zaczął się histerycznie śmiać i śpiewać przeboje Zdzisławy Sośnickiej.
W najgorszym stanie był jednak Edward. Na dworze mocno wiało, lecz Patel, ze spuszczoną głową, powoli przemierzał pola. Zamartwiał się o Natalie, która nie zdawała sobie sprawy, jak straszny potrafi być Czarny Hrabia. Z drugiej strony wyrzucał sobie, że jej nie dopilnował, nie wykonał zadania, które mu powierzono. Szwendał się bez celu, by nie myśleć o tym, jak bardzo schrzanił sprawę, ale i tak myślał.
Dotarł na kamienny most nad rzeczką. Zawiodłeś, Edwardzie! Zapowiadałeś się naprawdę dobrze, byłeś jednym z najlepszych studentów bractwa. Zlecono ci arcyważną misję, od której rezultatu może zależeć życie wielu ludzi, a ty nie uniosłeś tego ciężaru…
Patel przypominał sobie pierwsze spotkanie z Natalie, wspólną podróż przez Stany i to, jak ratował ją przed napastnikami. A teraz ona sama odeszła do obozu wroga… Edward czuł, że nie może dłużej żyć w poczuciu takiej klęski. Wszedł na kamienną balustradę. Stał na niej nieskończenie długo, a potem rozłożył ręce.
Nagle poczuł szarpnięcie i poleciał z balustrady – ale z powrotem na most. To Nick Yoxall ściągnął go zaklęciem. Przyjechał furgonetką, a Edward był tak pochłonięty swoją porażką, że nawet nie usłyszał silnika.
- Nie rób tego, durniu – powiedział Nick. – To nie twoja wina. Tak się musiało stać.
- Ależ Nick! Czy ty nie rozumiesz, co się stało? I co będzie teraz, gdy Natalie wpadnie w ręce wampirów? Nawaliłem okropnie…
         Yoxall potrząsnął Edwardem, próbując go skłonić, aby posłuchał.
- Natalie sama odeszła – powiedział. – Nic nie pomoże, przecież byśmy jej nie uwięzili wbrew jej woli.
- Nie rób z siebie tołstojowca – prychnął Patel.
- Słuchaj, Ed – przemawiał Nick łagodnie. – Właśnie przed chwilą miałem kontakt. Kjellerud się odezwał.
         Edward spuścił wzrok. Teraz już sama góra wie o jego niepowodzeniu.
- Katedra Przepowiedni i Znaków Wieszczych zidentyfikowała jedną przepowiednię jako dotyczącą Natalie – powiedział Yoxall. – To leciało tak: „Kiedy ta, nad którą trzymano straż, odejdzie ku mrocznym wichrom paranormalności, burza nastąpi nad dwoma krzyżami i koroną, a jedna zemsta zetrze się z drugą i ta silniejsza przeważy”. Rozumiesz? Tak musiało być. Przeznaczenia nie oszukasz!
- I co? – Patel wzruszył ramionami. – To jakiś bełkot.
- Jak każda przepowiednia. Oni tam w Katedrze też nie wiedzą, o co w niej chodzi, wiedzą tylko, że dotyczy Natalie. Zrozum, chłopie, że to nie twoja wina!
- Czarny Hrabia – powiedział Edward. – Jeżeli on się nią zajmie, to…
- Nic nie poradzimy – Yoxall otoczył go ramieniem. – Możemy tylko czekać, co przyniesie przyszłość.
- Ja chcę tam jechać! – uparł się Patel. – Nie pozwolę na to, żeby hrabia…
- Wyluzuj – przerwał mu Nick. – Kjellerud dał nam wolne i zakazał się wtrącać. Powiedział, że teraz pora obserwować. Chodź do domu, wypijemy sobie piwo, a jak Kalju dojdzie do siebie, ponachrzaniamy punka dla odstresowania.
         I powoli wrócili do furgonetki.

***

Co za gargamel, zamek w Disneylandzie wygląda przy nim jak budowla stricte obronna – pomyślał Bernard Bumbes, obserwując przez lornetkę zamczysko Czarnego Hrabiego. Budynek sprawiał wrażenie dzieła pijanego studenta architektury, który wrzucał do projektu wszystko, co mu przyszło do głowy. Przypominał też rodowy dwór bohatera książki, którą Bumbes czytał dawno temu, Vanleya czy jak mu tam.
Bloger Hermann Gurkentopf, spec od śledzenia paranormalnych, chętnie dostarczył kocowilkowi informacji. Dzięki niemu Bernard dowiedział się, że główną siedzibę hrabiego von Beesensa – a w domyśle i Doriana – stanowi zamek w Szwarcwaldzie. Teraz więc Bumbes stał na skraju zagajnika, przy samochodzie ukrytym pod drzewami, i obserwował teren.
Oczywiście zdawał sobie sprawę, że zmierza do paszczy lwa. A raczej nietopyrza. Ktoś taki jak hrabia von Beesens z pewnością jest zabezpieczony przed wizytą nieproszonego gościa. Choć okolica była górzysta, w promieniu półtora kilometra od zamku rozpościerał się pas wyrównanego terenu, zarośniętego jedynie niskimi, regularnie przycinanymi krzewami – tak zwany Pierścień Niwelunków. Nie bardzo była możliwość, żeby ktoś przedostał się niezauważony. W nocy na pewno po terenie grasowały wampiry. Teraz, za dnia, Bumbes nie widział ochroniarzy, ale nawet, jeśli w okolicy ich nie było, wystarczył monitoring, żeby postawić cały personel na nogi. Jeśli były tam psy strażnicze, to mniejsza. W byciu kocowilkiem fajne jest między innymi to, że wszystkie psy traktują cię jak samca alfa.
Dręczyło go pytanie, co właściwie zrobi, kiedy już dostanie się do środka. Wcale nie jest powiedziane, że spotka Doriana, a nawet jeśli spotka, to raczej nie będzie w stanie go załatwić przy tych wszystkich innych wampirach. Mógłby, oczywiście, załatwić po cichu, ale wolał, żeby Dorian wiedział, za co i przez kogo jest załatwiany.
Informacja to potęga. Jeżeli kocowilk nie spotka swego przeciwnika, to przynajmniej dowie się o jego planach, i może ta wiedza przyda się mu, aby wywabić Doriana w miejsce, gdzie łatwiej go pokonać. Może też wreszcie dowie się, o co chodzi z tą całą Natalie.
Nagle Bernard poczuł, dobiegającą spomiędzy drzew, charakterystyczną woń wampira. Sięgnął po łom, gotów do odparcia ataku.
Ścieżką nadszedł facet w czarnym uniformie ochroniarza. Bez wątpienia wampir, ale z tych słabszych, skoro był w stanie grasować za dnia. Zdziwił się na widok intruza.
- Szuka pan czegoś? – zapytał tonem pozornie uprzejmym, ale z podtekstem „wynocha stąd”.
- Auto mi się zepsuło – Bumbes skinął łomem w kierunku samochodu.
     Wampir zbliżył się. Kocowilk dostrzegł w jego ruchach specyficzną sprężystość – gościu mógł zaatakować w każdej chwili.
- Chyba coś z silnikiem – powiedział Bernard tonem winnego. – Ale nie jestem pewien.
- Sprawdzimy. Otwieraj pan – zdecydował ochroniarz.
          Kocowilk podniósł maskę, a wampir nachylił się nad nią.
- Zajrzyj pan tu, bo widzę coś podejrzanego – powiedział.
       Bernard Bumbes nie posłuchał. Odstąpił krok do tyłu i niespodziewanie spuścił maskę silnika wampirowi na łeb. O ile ochroniarz przedtem był zdezorientowany obecnością nieproszonego gościa na terenie, o tyle teraz zupełnie stracił głowę.
Kocowilk zaciągnął trupa i jego głowę w krzaki. Zdjął z niego uniform, aby się przebrać – facet był mniej więcej jego wzrostu. Dobrze, że wampiry nie krwawią, mundur był w dobrym stanie. Przy pasie ochroniarz miał krótkofalówkę. Bumbes położył ją na kamieniu i przywalił z góry drugim. Uśmiechnął się na wspomnienie tego, jak w dzieciństwie kuzyn wmówił mu, że w taki sposób można zreperować zepsuty zegarek. W kieszeni ochroniarza znalazł komórkę i wyjął z niej baterię. Nie zapomniał też o wyłączeniu własnego CoolPhone’a.
Bernard wyjął z bagażnika siekierkę. Wyciął trochę gałęzi i przykrył samochód. Wyciosał kołek, którym dla pewności przebił pierś ochroniarza, żeby przypadkiem nie wstał. Co prawda, od kiedy kocowilkowi zdarzało się walczyć z wampirami, jeszcze nigdy mu się to nie przytrafiło, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
Kiedy teren starcia został zamaskowany, Bernard Bumbes, w stroju ochroniarza, który nie powinien tu wzbudzać podejrzeń, ruszył żwirową drogą w stronę zamku, podśpiewując:

Przyszedł szewiec do szewieca,
Narobił mu koło pieca,
A zdun myślał, że to glina
I wylepił pół komina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz