wtorek, 25 grudnia 2012

Odcinek 24 – Owce

          Od kiedy Natalie zrobiła Edwardowi szczególny prezent urodzinowy, dni w górskim domu stały się pełne podniecenia, a z drugiej strony jakoś się dłużyły.
Podniecenie brało się stąd, że za dnia Natalie wciąż myślała o nocy, gdy znowu legnie w ramionach Edwarda. Za dnia ćwiczyli razem z Nickiem i Kalju nowe utwory, które zamierzali nagrać na kolejną płytę. W nocy natomiast, już bez udziału kolegów, ćwiczyli oszałamiające gamy cielesnej rozkoszy, przy których bledną nawet osławione płaskorzeźby w Kandziuracho.
Wszelako erotyczne naprężenie i atmosfera oczekiwania sprawiały, że Natalie zaczęła się nudzić. Budziła się w niej jakaś frustracja. Kilka razy próbowała nakłonić Edwarda, aby obcowali również w innych porach i miejscach, a nie tylko w sypialni, i to po ciemku. Za pierwszym razem się zgodził i posiadł ją w szopie na drewno. Po kilku dniach odniosła kolejny sukces w garażu. Jednak na ogół próby zatracenia się w oparach erosu w kuchni albo na łące nie spotykały się ze zrozumieniem Edwarda.
Natalie nie podobało się to, że Edward i jego sprężysty wychuchol nie są w każdej chwili do jej dyspozycji. Przychodziła, kiedy grał na sticku – śmiał się tylko i mówił, że teraz nie może. Próbowała się do niego dobrać, gdy siekał pietruszkę do gęstej czorby na obiad – powiedział, żeby lepiej tego nie robiła, kiedy on pracuje nożem. Nie była zadowolona, ale potem w końcu przychodziła noc i Patel znów otwierał przed Natalie podwoje niewysłowionej rozkoszy.
Któregoś wieczoru Natalie poszła z Edwardem na spacer. Jakieś dwie mile od domu próbowała go nakłonić, aby dokonali tego na miejscu, pod drzewem. Patel odrzekł, że to niemożliwe, bo ktoś mógłby ich zobaczyć.
Zrobiło się jej ciężko na sercu. Czyżby już nic dla niego nie znaczyła? Przecież gdyby naprawdę mu na niej zależało, nie przejmowałby się opinią innych ludzi, a już zwłaszcza obcych. Wróciła w minorowskim nastroju, nie patrząc specjalnie na Edwarda. Czuła, że jej wrażliwe serce ulega mikropęknięciom.
Potem spostrzegła, że Edward nie jest szczególnie wylewny i chociaż często się całują, to w sumie poświęca jej mało czasu. Miłosną uprawę kultywowali bowiem tylko w nocy, a za dnia jedynie chodzili na spacery. Chciała, by Edward był jej i tylko jej przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. On jednak nic sobie z tego nie robił. Czasem proponował obejrzeć film, ale zawsze była to propozycja dla całej czwórki. Często siedział w laboratorium i mieszał swoje magiczne substancje. Dla Natalie było nie do pomyślenia, że jakieś proszki mogą być ważniejsze od niej. W dodatku codziennie robił obiad dla wszystkich, tak jakby Kalju i Nick nie mogli sami se wziąć coś do zjedzenia.
Pewnego razu, gdy Natalie wykonała wieczorne czynności i poszła się bachnąć, Edward i jego koledzy dalej siedzieli w piwnicy. Grali dwudziestominutową wersję „Three Days” zespołu Jane’s Addiction, z wplecioną wiązanką dzieł zebranych Sztywnego Pala Azji. W dwudziestej pierwszej minucie Kalju zagrał solo na perkusji. Natenczas Edward zamienił stick na sitar. Ledwo atoli dźwięki indyjskiego instrumentu zaczęły się roznosić po pomieszczeniu, otworzyły się drzwi i Natalie wparowała jak tygrys.
- Edwardzie, chodź do łóżka – rozkazała. – Już po dwudziestej drugiej.
- Za kwadrans – odpowiedział Patel. – Dopiero teraz przyszło mi do głowy, że sitar tu całkiem nieźle pasuje.
- Ale ja chcę spać – powiedziała Natalie. – Ledwo trzymam się na nogach.
- A czy ja ci bronię? – Edward wzruszył ramionami, uśmiechając się życzliwie.
- No to chodź do łóżka – spojrzała na niego kamiennym spojrzeniem. – Dwudziesta druga siedemnaście. Masz siedemnaście minut spóźnienia.
- Nie wiedziałem, że panuje u nas godzina policyjna – zauważył Edward.
- Godzina łóżkowa – Nick Yoxall zaśmiał się dyskretnie.
- Dobra – powiedziała Natalie spokojnym, lecz pewnym głosem. – Odkładaj ten instrument i chodź.
- Teraz inny instrument będzie w robocie – zauważył Kalju, potrząsając sprośnie blond grzywą. Edward spiorunował go wzrokiem, choć sam czuł się cokolwiek zdezorientowany.
Wreszcie poszedł za Natalie do sypialni i jeszcze raz nasycił ją kosmicznymi wstrząsami z wnętrza swych lędźwi. Była wniebowzięta… ale gdy tylko doszła i z niego zeszła, z irytacją zobaczyła, jak Edward zakłada szlafrok.
- A ty gdzie? – zapytała, łapiąc go za nadgarstek. – Pora spać!
- Jeszcze mi się nie chce spać – odpowiedział bezczelnie Patel. Prawdopodobnie kłamał, bo było już po jedenastej.
- Jak możesz to robić? – Natalie podparła ręce biodrami.
- Nick i Kalju czekają, nie skończyliśmy grać – zauważył.
- My też jeszcze nie skończyliśmy… - zawisła na jego szyi.

      Kiedy Natalie obudziła się, Edwarda nie było w łóżku. Nie rozumiała, jak on to robi, że wstaje przed nią, kładzie się po niej, a mimo to nie jest zmęczony. Wiadomo, czary. Ale ona go nauczy chodzić spać o ludzkiej porze…
      Czas na poranne czynności. Ledwo wyszła na korytarz, mignął jej Kalju wchodzący do kibelka. Najprawdopodobniej szedł wyciosać andrzeja, bo miał ze sobą książkę, a to znaczyło, że łazienka za szybko się nie opróżni. Aż ciśnienie jej skoczyło.
      Na dole Nick czytał powieść Eduarda Limonowa „Zawód: sadysta”. Wyglądał na zatopionego w lekturze, ale przecież Natalie nie mogła mu się pokazać w kusej amarantowej koszulce noszącej jeszcze ślady szaleństw poprzedniej nocy, więc zawróciła się do pokoju. Tam nadziała fioletowe balerinki, rajstopy w biało-zieloną kratkę, bluzkę na długi rękaw z deseniem w winogrona, i dopiero wtedy zeszła na śniadanie.
       Przy śniadaniu, na szczęście, Edward już był. Jednak zanim Natalie zdążyła przeżuć drugą kanapkę, ktoś zadzwonił do drzwi. Patel wstał, żeby otworzyć, jakby Yoxall nie mógł tego zrobić.
- A ty gdzie? – Natalie próbowała go zatrzymać.
- Węgiel przywieźli – wyjaśnił Edward i pobiegł do drzwi. Natalie zdała sobie sprawę, że faktycznie jesień idzie i robi się chłodniej, ale węgiel? Na litość, przecież mają kaloryfery!
       Na polu było zachmurzono. Przed domem stała mała, zielona ciężarówka – multicar, pełna węglem. Z kabiny wysiadła niska blondynka o półdługich włosach. Była cienko ubrana i trzęsła się z zimna, gdy podawała Edwardowi kwit do podpisania. Kiedy podjechała pod właz do piwnicy dla zrzucenia węgla, Patel zawołał do Kalju, żeby dał gorącej herbaty. Perkusista przyniósł kobiecie od węgla kubek parującego napoju.
- A nie lepiej grzańca? – mrugnął porozumiewawczo do Edwarda.
       Kiedy multicar odjechał, a chłopcy wrócili do kuchni, Natalie wprost chodziła po ścianach.
- Czemu kazałeś dać jej herbaty?! – zaatakowała Edwarda.
- Zimno jest – przyznał Patel. – Wyjdź sobie na pole, zobaczysz, jak wieje.
- A jak co noc jest mi zimno, to tak nie robisz! – palnęła.
- Jak nie? – Edward zrobił przesadnie urażoną minę. – Mówisz, jakbyś w ogóle pozwalała mi spać.
- Gdybyś chodził po ludzku o 22, to nie byłoby problemów! – rzuciła Natalie. – A ty częstujesz herbatą jakąś glępę w brudnej koszuli!
- A co, w sukni wieczorowej ma węgiel wozić? – Patel spojrzał na nią z najbardziej niewinnym i łagodnym uśmiechem. – Mam niepewne wrażenie, że trochę przesadzasz.
Natalie poczuła autentycznego wścieka. Edward nie widział w swoim zachowaniu nic niewłaściwego!! Dostała mroczków przed oczami i wyszła z kuchni. Nick Yoxall popatrzył na Edwarda ze współczuciem, wymownie kiwając głową w stronę kalendarza wiszącego na ścianie.
Natalie nie rozumiała, co się ostatnio dzieje z Edwardem i czemu poświęca jej tak mało czasu. Czuła się równie smutna, jak ktoś, kto wchodzi w internetach na swoje ulubione forum, a tam akurat nikt nie jest zalogowany.
Postanowiła się przejść. Edward mówił jej, żeby nie oddalała się samotnie, ale skoro nie chciał przychodzić o 22, to dlaczego ona miałaby słuchać jego. Założyła popielato-grafitową kurtkę z kapturem i z różową podszewką i nic nikomu nie mówiąc, wyszła na pole.
Było pochmurnie, gdy Natalie kroczyła wiejską drogą, ale jeszcze nie padało. Trawa była tak mokra, że bez gumowców ani rusz. Nad stawem dziewczyna doiła jałówkę, a w wodzie odbijało się odwrotnie. Na niebie kołował orzeł. Co jakiś czas rozlegało się donośne beczenie kretów, obwieszczających granice swojego terytorium. Natalie szła i rozmyślała nad swym losem. Przecież Edward powinien być dla niej dyspozycyjny, a rozmawiał z obcą blondyną i nawet sumienie go potem nie ruszyło!
Nagle zamarła. Z naprzeciwka nadchodziło stado owiec. Przynajmniej tuzin grubych, masywnych, wełnianych bestii kłębił się na całej szerokości drogi, becząc przerażająco i groźnie strzygąc uszami. Natalie zamarła ze strachu, czuła się jak wmurowana, gdy owce coraz to bardziej przybliżały się do niej.
Zaczęła krzyczeć. Mimo to stado nie zawróciło z drogi i nadal nacierało z bluźnierczym, nieludzkim beczeniem, potrząsając wełną na swych grzbietach. Na czele biegł baran, którego spojrzenie mroziło krew w żyłach. Natalie nie wytrzymała i zaczęła uciekać.
Biegła co sił w nogach, serce tłukło jej jak papuga próbująca na rympał wydostać się z klatki. Oby dalej, jak najdalej od tych przeklętych, potwornych owiec… Dlaczego, dlaczego nie ma teraz przy niej Edwarda?! Beczenie rozlegało się nadal, coraz bliżej. Natalie poczuła sensacje żołądkowe. Chyba będzie zwracać… Ratunku!
Potknęła się o kamień, padając twarzą prosto w mokry piasek. Teraz to już koniec… Tętent kopyt, ohydne beczenie… Owce przebiegły obok, kilka z nich trąciło ją raciami. Nagle usłyszała głos mówiący po niemiecku.
Nad Natalie stał siwowąsy bauer i coś mówił, ale nie znał angielskiego, więc nie rozumiała. Wyciągnął rękę, pomógł jej wstać, a potem poszedł za owcami. Najwyraźniej to było jego stado.
Wracała smutna, na krawędzi płaczu. Jej kurtka była cała od piachu i ze śladami raci na plecach. Włosy miała w nieładzie. Do tego zaczął padać deszcz. Szła i roniła kryształowe łzy, które mieszały się z deszczówką spływającą po twarzy. Jak Edward mógł pozwolić na takie jej upokorzenie…?
A czy Dorian by pozwolił? – przeszło jej nagle przez głowę. Nie, Dorian na pewno by na to nie pozwolił.
Po powrocie wzięła prysznic i przebrała się w świeże rzeczy. Chłopcy siedzieli w salonie. Edward czytał gazetę, Nick jadł soczysty wieloowoc, a Kalju uczył się zwrotów z rozmówek mongolskich.
- Dzaswaryn gadzarendees choł uu? Czy daleko jest stąd do warsztatu?
- Dwieście kilometrów – odpowiedział Yoxall.
            Natalie podeszła do Patela i energicznie odgarnęła mu gazetę sprzed twarzy.
- Na litość boską! – zawołała. – Dlaczego nie uratowałeś mnie przed owcami?!
- Jakimi owcami? – Edward nic nie rozumiał.
- Napadły mnie na polach, a ty się nawet nie pofatygowałeś, żeby mi pomóc!
- Natalie – spojrzał na nią frasobliwie. – Co robiłaś na polach?
- Poszłam na spacer. Nie mogę?
Edward Patel zmarszczył brwi.
- Przecież ustaliliśmy, że ze względów bezpie…
- W ogóle o mnie nie myślisz – przerwała mu Natalie. – Chcesz mnie zamknąć w tej chałupie!
- Ojrołcoo chjamd dzoczid buudał bajn uu? Czy jest w pobliżu tani hotel?
- Pięćset kilometrów w lewo.
- Natalie, posłuchaj uważnie – Patel starał się być cierpliwy. – Gdybyś mi powiedziała, że chcesz iść na spacer, poszedłbym przecież z tobą. A skoro nie…
- A dlaczego mam ci się opowiadać? Jestem dorosła, za dwa i pół miesiąca skończę osiemnaście lat!
            Edward cmoknął z niezadowoleniem.
- W takim razie zdajesz sobie sprawę, że nie powinnaś wychodzić bez obstawy. Grożą ci różne niebezpieczeństwa…
- Tak? – wściekła się Natalie. – Tylko dziwnym trafem jak już te niebezpieczeństwa się przytrafiają, to ciebie akurat nie ma w pobliżu!
- Nic dziwnego – Patel wzruszył ramionami. – Skoro mi nie mówisz, dokąd idziesz, to jak mam cię pilnować?
Tego już Natalie zdzierżyć nie mogła. Kłusem ranionej sarny wypadła z salonu, a na jej policzku zalśniła drżąca kryształowa łza, gdy biegła po schodach do swojego pokoju.
- Bije dzasach gadzar chaana bajn? Gdzie jest toaleta?
- W Mongolii? Właściwie wszędzie – mruknął Nick Yoxall, wyciągając amaretto z barku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz