Podniecenie
brało się stąd, że za dnia Natalie wciąż myślała o nocy, gdy znowu legnie w
ramionach Edwarda. Za dnia ćwiczyli razem z Nickiem i Kalju nowe utwory, które zamierzali
nagrać na kolejną płytę. W nocy natomiast, już bez udziału kolegów, ćwiczyli
oszałamiające gamy cielesnej rozkoszy, przy których bledną nawet osławione
płaskorzeźby w Kandziuracho.
Wszelako
erotyczne naprężenie i atmosfera oczekiwania sprawiały, że Natalie zaczęła się nudzić.
Budziła się w niej jakaś frustracja. Kilka razy próbowała nakłonić Edwarda, aby
obcowali również w innych porach i miejscach, a nie tylko w sypialni, i to po
ciemku. Za pierwszym razem się zgodził i posiadł ją w szopie na drewno. Po
kilku dniach odniosła kolejny sukces w garażu. Jednak na ogół próby zatracenia
się w oparach erosu w kuchni albo na łące nie spotykały się ze zrozumieniem
Edwarda.
Natalie nie
podobało się to, że Edward i jego sprężysty wychuchol nie są w każdej chwili do
jej dyspozycji. Przychodziła, kiedy grał na sticku – śmiał się tylko i mówił,
że teraz nie może. Próbowała się do niego dobrać, gdy siekał pietruszkę do
gęstej czorby na obiad – powiedział, żeby lepiej tego nie robiła, kiedy on
pracuje nożem. Nie była zadowolona, ale potem w końcu przychodziła noc i Patel znów
otwierał przed Natalie podwoje niewysłowionej rozkoszy.
Któregoś
wieczoru Natalie poszła z Edwardem na spacer. Jakieś dwie mile od domu
próbowała go nakłonić, aby dokonali tego na miejscu, pod drzewem. Patel
odrzekł, że to niemożliwe, bo ktoś mógłby ich zobaczyć.
Zrobiło się
jej ciężko na sercu. Czyżby już nic dla niego nie znaczyła? Przecież gdyby
naprawdę mu na niej zależało, nie przejmowałby się opinią innych ludzi, a już
zwłaszcza obcych. Wróciła w minorowskim nastroju, nie patrząc specjalnie na
Edwarda. Czuła, że jej wrażliwe serce ulega mikropęknięciom.
Potem spostrzegła,
że Edward nie jest szczególnie wylewny i chociaż często się całują, to w sumie
poświęca jej mało czasu. Miłosną uprawę kultywowali bowiem tylko w nocy, a za
dnia jedynie chodzili na spacery. Chciała, by Edward był jej i tylko jej przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę. On jednak nic sobie z tego nie robił. Czasem
proponował obejrzeć film, ale zawsze była to propozycja dla całej czwórki. Często
siedział w laboratorium i mieszał swoje magiczne substancje. Dla Natalie było
nie do pomyślenia, że jakieś proszki mogą być ważniejsze od niej. W dodatku
codziennie robił obiad dla wszystkich, tak jakby Kalju i Nick nie mogli sami se
wziąć coś do zjedzenia.
Pewnego razu, gdy
Natalie wykonała wieczorne czynności i poszła się bachnąć, Edward i jego
koledzy dalej siedzieli w piwnicy. Grali dwudziestominutową wersję „Three Days”
zespołu Jane’s Addiction, z wplecioną wiązanką dzieł zebranych Sztywnego Pala
Azji. W dwudziestej pierwszej minucie Kalju zagrał solo na perkusji. Natenczas Edward
zamienił stick na sitar. Ledwo atoli dźwięki indyjskiego instrumentu zaczęły
się roznosić po pomieszczeniu, otworzyły się drzwi i Natalie wparowała jak
tygrys.
- Edwardzie, chodź do łóżka –
rozkazała. – Już po dwudziestej drugiej.
- Za kwadrans – odpowiedział
Patel. – Dopiero teraz przyszło mi do głowy, że sitar tu całkiem nieźle pasuje.
- Ale ja chcę spać – powiedziała
Natalie. – Ledwo trzymam się na nogach.
- A czy ja ci bronię? – Edward
wzruszył ramionami, uśmiechając się życzliwie.
- No to chodź do łóżka –
spojrzała na niego kamiennym spojrzeniem. – Dwudziesta druga siedemnaście. Masz
siedemnaście minut spóźnienia.
- Nie wiedziałem, że panuje u nas
godzina policyjna – zauważył Edward.
- Godzina łóżkowa – Nick Yoxall
zaśmiał się dyskretnie.
- Dobra – powiedziała Natalie
spokojnym, lecz pewnym głosem. – Odkładaj ten instrument i chodź.
- Teraz inny instrument będzie w
robocie – zauważył Kalju, potrząsając sprośnie blond grzywą. Edward spiorunował
go wzrokiem, choć sam czuł się cokolwiek zdezorientowany.
Wreszcie
poszedł za Natalie do sypialni i jeszcze raz nasycił ją kosmicznymi wstrząsami
z wnętrza swych lędźwi. Była wniebowzięta… ale gdy tylko doszła i z niego
zeszła, z irytacją zobaczyła, jak Edward zakłada szlafrok.
- A ty gdzie? – zapytała, łapiąc
go za nadgarstek. – Pora spać!
- Jeszcze mi się nie chce spać –
odpowiedział bezczelnie Patel. Prawdopodobnie kłamał, bo było już po
jedenastej.
- Jak możesz to robić? – Natalie
podparła ręce biodrami.
- Nick i Kalju czekają, nie
skończyliśmy grać – zauważył.
- My też jeszcze nie
skończyliśmy… - zawisła na jego szyi.
Kiedy
Natalie obudziła się, Edwarda nie było w łóżku. Nie rozumiała, jak on to robi,
że wstaje przed nią, kładzie się po niej, a mimo to nie jest zmęczony. Wiadomo,
czary. Ale ona go nauczy chodzić spać o ludzkiej porze…
Czas
na poranne czynności. Ledwo wyszła na korytarz, mignął jej Kalju wchodzący do
kibelka. Najprawdopodobniej szedł wyciosać andrzeja, bo miał ze sobą książkę, a
to znaczyło, że łazienka za szybko się nie opróżni. Aż ciśnienie jej skoczyło.
Na
dole Nick czytał powieść Eduarda Limonowa „Zawód: sadysta”. Wyglądał na
zatopionego w lekturze, ale przecież Natalie nie mogła mu się pokazać w kusej
amarantowej koszulce noszącej jeszcze ślady szaleństw poprzedniej nocy, więc
zawróciła się do pokoju. Tam nadziała fioletowe balerinki, rajstopy w
biało-zieloną kratkę, bluzkę na długi rękaw z deseniem w winogrona, i dopiero
wtedy zeszła na śniadanie.
Przy
śniadaniu, na szczęście, Edward już był. Jednak zanim Natalie zdążyła przeżuć
drugą kanapkę, ktoś zadzwonił do drzwi. Patel wstał, żeby otworzyć, jakby
Yoxall nie mógł tego zrobić.
- A ty gdzie? – Natalie próbowała
go zatrzymać.
- Węgiel przywieźli – wyjaśnił
Edward i pobiegł do drzwi. Natalie zdała sobie sprawę, że faktycznie jesień
idzie i robi się chłodniej, ale węgiel? Na litość, przecież mają kaloryfery!
Na
polu było zachmurzono. Przed domem stała mała, zielona ciężarówka – multicar, pełna
węglem. Z kabiny wysiadła niska blondynka o półdługich włosach. Była cienko
ubrana i trzęsła się z zimna, gdy podawała Edwardowi kwit do podpisania. Kiedy
podjechała pod właz do piwnicy dla zrzucenia węgla, Patel zawołał do Kalju,
żeby dał gorącej herbaty. Perkusista przyniósł kobiecie od węgla kubek
parującego napoju.
- A nie lepiej grzańca? – mrugnął
porozumiewawczo do Edwarda.
Kiedy
multicar odjechał, a chłopcy wrócili do kuchni, Natalie wprost chodziła po
ścianach.
- Czemu kazałeś dać jej herbaty?!
– zaatakowała Edwarda.
- Zimno jest – przyznał Patel. –
Wyjdź sobie na pole, zobaczysz, jak wieje.
- A jak co noc jest mi zimno, to tak
nie robisz! – palnęła.
- Jak nie? – Edward zrobił
przesadnie urażoną minę. – Mówisz, jakbyś w ogóle pozwalała mi spać.
- Gdybyś chodził po ludzku o 22,
to nie byłoby problemów! – rzuciła Natalie. – A ty częstujesz herbatą jakąś
glępę w brudnej koszuli!
- A co, w sukni wieczorowej ma
węgiel wozić? – Patel spojrzał na nią z najbardziej niewinnym i łagodnym
uśmiechem. – Mam niepewne wrażenie, że trochę przesadzasz.
Natalie
poczuła autentycznego wścieka. Edward nie widział w swoim zachowaniu nic
niewłaściwego!! Dostała mroczków przed oczami i wyszła z kuchni. Nick Yoxall
popatrzył na Edwarda ze współczuciem, wymownie kiwając głową w stronę
kalendarza wiszącego na ścianie.
Natalie nie rozumiała,
co się ostatnio dzieje z Edwardem i czemu poświęca jej tak mało czasu. Czuła
się równie smutna, jak ktoś, kto wchodzi w internetach na swoje ulubione forum,
a tam akurat nikt nie jest zalogowany.
Postanowiła
się przejść. Edward mówił jej, żeby nie oddalała się samotnie, ale skoro nie
chciał przychodzić o 22, to dlaczego ona miałaby słuchać jego. Założyła
popielato-grafitową kurtkę z kapturem i z różową podszewką i nic nikomu nie
mówiąc, wyszła na pole.
Było pochmurnie,
gdy Natalie kroczyła wiejską drogą, ale jeszcze nie padało. Trawa była tak
mokra, że bez gumowców ani rusz. Nad stawem dziewczyna doiła jałówkę, a w
wodzie odbijało się odwrotnie. Na niebie kołował orzeł. Co jakiś czas rozlegało
się donośne beczenie kretów, obwieszczających granice swojego terytorium.
Natalie szła i rozmyślała nad swym losem. Przecież Edward powinien być dla niej
dyspozycyjny, a rozmawiał z obcą blondyną i nawet sumienie go potem nie
ruszyło!
Nagle zamarła.
Z naprzeciwka nadchodziło stado owiec. Przynajmniej tuzin grubych, masywnych,
wełnianych bestii kłębił się na całej szerokości drogi, becząc przerażająco i
groźnie strzygąc uszami. Natalie zamarła ze strachu, czuła się jak wmurowana,
gdy owce coraz to bardziej przybliżały się do niej.
Zaczęła
krzyczeć. Mimo to stado nie zawróciło z drogi i nadal nacierało z bluźnierczym,
nieludzkim beczeniem, potrząsając wełną na swych grzbietach. Na czele biegł
baran, którego spojrzenie mroziło krew w żyłach. Natalie nie wytrzymała i
zaczęła uciekać.
Biegła co sił
w nogach, serce tłukło jej jak papuga próbująca na rympał wydostać się z
klatki. Oby dalej, jak najdalej od tych przeklętych, potwornych owiec…
Dlaczego, dlaczego nie ma teraz przy niej Edwarda?! Beczenie rozlegało się
nadal, coraz bliżej. Natalie poczuła sensacje żołądkowe. Chyba będzie zwracać…
Ratunku!
Potknęła się o
kamień, padając twarzą prosto w mokry piasek. Teraz to już koniec… Tętent
kopyt, ohydne beczenie… Owce przebiegły obok, kilka z nich trąciło ją raciami.
Nagle usłyszała głos mówiący po niemiecku.
Nad Natalie
stał siwowąsy bauer i coś mówił, ale nie znał angielskiego, więc nie rozumiała.
Wyciągnął rękę, pomógł jej wstać, a potem poszedł za owcami. Najwyraźniej to
było jego stado.
Wracała
smutna, na krawędzi płaczu. Jej kurtka była cała od piachu i ze śladami raci na
plecach. Włosy miała w nieładzie. Do tego zaczął padać deszcz. Szła i roniła
kryształowe łzy, które mieszały się z deszczówką spływającą po twarzy. Jak
Edward mógł pozwolić na takie jej upokorzenie…?
A czy Dorian
by pozwolił? – przeszło jej nagle przez głowę. Nie, Dorian na pewno by na to
nie pozwolił.
Po powrocie wzięła
prysznic i przebrała się w świeże rzeczy. Chłopcy siedzieli w salonie. Edward
czytał gazetę, Nick jadł soczysty wieloowoc, a Kalju uczył się zwrotów z rozmówek
mongolskich.
- Dzaswaryn gadzarendees choł uu? Czy daleko jest stąd do warsztatu?
- Dwieście kilometrów –
odpowiedział Yoxall.
Natalie
podeszła do Patela i energicznie odgarnęła mu gazetę sprzed twarzy.
- Na litość boską! – zawołała. –
Dlaczego nie uratowałeś mnie przed owcami?!
- Jakimi owcami? – Edward nic nie
rozumiał.
- Napadły mnie na polach, a ty
się nawet nie pofatygowałeś, żeby mi pomóc!
- Natalie – spojrzał na nią
frasobliwie. – Co robiłaś na polach?
- Poszłam na spacer. Nie mogę?
Edward Patel
zmarszczył brwi.
- Przecież ustaliliśmy, że ze
względów bezpie…
- W ogóle o mnie nie myślisz –
przerwała mu Natalie. – Chcesz mnie zamknąć w tej chałupie!
- Ojrołcoo chjamd dzoczid buudał bajn uu? Czy jest w pobliżu tani
hotel?
- Pięćset kilometrów w lewo.
- Natalie, posłuchaj uważnie –
Patel starał się być cierpliwy. – Gdybyś mi powiedziała, że chcesz iść na
spacer, poszedłbym przecież z tobą. A skoro nie…
- A dlaczego mam ci się
opowiadać? Jestem dorosła, za dwa i pół miesiąca skończę osiemnaście lat!
Edward
cmoknął z niezadowoleniem.
- W takim razie zdajesz sobie
sprawę, że nie powinnaś wychodzić bez obstawy. Grożą ci różne
niebezpieczeństwa…
- Tak? – wściekła się Natalie. –
Tylko dziwnym trafem jak już te niebezpieczeństwa się przytrafiają, to ciebie
akurat nie ma w pobliżu!
- Nic dziwnego – Patel wzruszył
ramionami. – Skoro mi nie mówisz, dokąd idziesz, to jak mam cię pilnować?
Tego już
Natalie zdzierżyć nie mogła. Kłusem ranionej sarny wypadła z salonu, a na jej
policzku zalśniła drżąca kryształowa łza, gdy biegła po schodach do swojego
pokoju.
- Bije dzasach gadzar chaana bajn? Gdzie jest toaleta?
- W Mongolii? Właściwie wszędzie
– mruknął Nick Yoxall, wyciągając amaretto z barku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz