Na
zewnątrz szalała wichura. Wiatr wył, skowytał i gwizdał. Czasem rozległ się
donośny trzask, gdy dzikus tengu rozłupywał nosem sztachety starych dębów. W
górskim domu gdzieś w Bawarii nie czuło się lodowatych dmuchów, jedyne co
trzaskało to w kominku drwa.
Natalie
obudziła się nie od wycia i trzaskania, a przez dźwięki muzyki. Jakby w pobliżu
grały dwie gitary. Otworzyła oczy i zobaczyła, że ma na sobie fioletową koszulę
nocną. Na krześle obok siedział Edward w cytrynowej koszuli i popielatych
dżinsach. To on właśnie grał, atoli nie na gitarach, tylko na dziwnym
instrumencie z wieloma strunami. Natalie przypomniała sobie, że to pewnie jest
Chapman stick.
- Cześć, Edwardzie – powiedziała.
Patel
uśmiechnął się na jej widok i ten widok sprawił, że serce Natalie momentalnie
zaczęło topnieć.
- Cieszę się, że odzyskałaś przytomność – powiedział Edward, odkładając
instrument. Natalie przypomniała sobie wydarzenia w Nowym Jorku.
- Gdzie jestem? – zapytała.
- W Niemczech, w jednym z domów do dyspozycji naszego bractwa – wyjaśnił
Patel. – Przywiozłem cię z Ameryki. Byłaś trzy dni nieprzytomna, ale na
szczęście już jesteś z nami.
Natalie
spuściła oczy. Miała nadzieję, że Edward powie „ze mną”, ale nie.
- Co to za napastnik? – zapytała z przestrachem na samo wspomnienie. –
Czy to był wampir?
- Chyba – przyznał Edward. – Skoro udało mi się go załatwić srebrną
kulą…
- A po co ci pistolet? – zdziwiła się. – Przecież masz magię?
- Rewolwer – poprawił. – Magia nie zawsze działa. Czasem zapomnisz
zaklęcia albo po prostu nie masz siły, żeby rzucić. Wtedy trzeba użyć
standardowszych środków.
- I załatwiłeś go? – patrzyła na niego z takim napięciem, że Edward aż
się wzdrygnął.
- Na srebrny pocisk nie ma mocnych – wzruszył ramionami.
- Ale przecież to było w dzień? – Natalie znowu się zwątpliwościła. – A
wampirom światło szkodzi…
- Te starsze, bardziej dotknięte światłowstrętem, rzeczywiście prowadzą
nocny tryb życia – przyznał Edward, dostrajając strunę w sticku. – Ale młodszym
wampirom słońce nie przeszkadza. Na przykład taki Dorian: widywałaś go w dzień,
prawda?
Natalie
przytaknęła, aczkolwiek zmieszana. Nie mogła przecież się przyznać Edwardowi,
że widziała Doriana, i nie tylko widziała, także i w nocy. Na wspomnienie tej
nocy aż się spurpurowiła i padła na poduszkę, trzymając twarz w dłoniach, by
Patel nie ujrzarł jej rumieńców. Edward pomyślał, że to ze stresu, i taktowo
odwrócił się. Podszedł ku balkonu i zaczął improwizować na sticku.
- Ładnie grasz – powiedziała Natalie.
Patel
uśmiechnął się w odpowiedzi, atoli Natalie nie zobaczyła tego, bo stał tyłem.
Przez chwilę oboje, ale osobno, patrzyli przez okno na zieloną łąkę i majaczące
w tle góry. Potem Edward odłożył instrument i usiadł z powrotem w fotelu.
- Jest tu ktoś jeszcze? – zaciekawiła się.
- Tylko my – odpowiedział, a Natalie nagle poczuła, jak coś ciepłego jej
jeździ od serca do brzucha. Jednak jej entuzjazm szybko się zgasił, bo Edward
dodał – Ale niedługo przyjadą moi koledzy z zespołu.
Natalie
znów ponownie się ucieszyła, atoli z zupełnie innego powodu. Czyżby miała
śpiewać?
- Jeden z nich też siedzi w czarach, tak jak ja – wyjaśnił Edward. –
Kiedy starsi bractwa kazali mi zabrać cię w bezpieczne miejsce, poza zasięgiem
sług Czarnego Hrabiego, Nick został wezwany do pomocy. Korzyść podwójna: pomoże
mi cię chronić, a przy okazji sobie pogramy.
- A co z moim wokalem? – zapytała Natalie. – Miałam śpiewać w twoim
zespole!
- Na razie jesteś osłabiona – uspokoił ją. – Ale bez obawy, jak się
poczujesz lepiej, zaraz zaczniemy próby.
Natalie
leżała potem w łóżku, słuchając grającego Edwarda i marząc o tym, co będzie,
kiedy znowu będzie mogła zaßać się intensywnie w jego namiętne, o czym sam nie
za bardzo wiedział, ale ona mu w całej rozciągłości uświadomi, usta. On
tymczasem rzucał czasem spojrzenia znad wielostrunowego gryfu swego sticku i
kontemplował cudowny profil jej nosa. Potem poszedł dołożyć do pieca, a ona
dalej leżała i rozmyślała o Edwardzie, a potem przeszło ją wielkie podniecenie
na myśl, że będzie śpiewać w zespole. Wkrótce jednak zasnęła znowu.
***
Edward
stał na podjeździe i patrzył w dal. Zza najbliższego wzgórza wyłoniła się
brudnobiała furgonetka. Coraz bardziej rosła i rosła, aż zatrzymała się jakieś
pół metra przed czubkami pantofli Edwarda. Silnik zgasł, otworzyły się drzwi i
z auta wysiedli Kalju Laar i Nick Yoxall, członkowie zespołu Krankschaft. Obaj
w półdługich włosach, rozwiewanych teraz silnym wiatrem, odpowiednio blond i
kasztan, Nick do tego miał kujonowskie okulary w plastykowych oprawkach.
- Cześć, Ed, stary fetyszysto! – zawołał
serdecznie Kalju, perkusista, waląc go otwartą dłonią po ramieniu. – Słyszałem,
że niezłą łanię wyrwałeś.
- Nie wyrwałem, tylko ochraniam –
poprawił go Patel. – I wy mi w tym pomożecie.
- Cha, cha! Tak to się teraz
nazywa! – Laar był jak zawsze w rubasznym nastroju. – Gdybym to ja personalnie
dostał rozkaz ochraniać jakąś panienę, to bym się nie zastanawiał, tylko ją
ochraniał aż do rana. …Ale przynajmniej zapewniłeś jej zabezpieczenie, co?
- Gdzie Bill? – zdziwił się Edward.
- Już z nami nie gra – wzruszył
ramionami Nick, gitarzysta i zarazem kolega Edwarda z roku w szkole magów. – Wiesz, co ten idiota zrobił?
Wciągnął nosem proszek Bengazjusza. Jego szczęście, że byłem w pobliżu, bo nie
byłoby co zbierać. Co za pojulec kompletny!
Patel
zamyślił się. Najwyraźniej wokalistę zespołu Krankschaft coraz mniej
interesowała muzyka, a coraz bardziej zażywanie różnych substancji. W dodatku
zażył coś, co zdecydowanie nie służy do wciągania nosem – magiczny proszek. Ręce opadają. Z czarodziejskimi
ingrediencjami trzeba uważać, zwłaszcza, kiedy samemu się nie jest magiem. Co
dopiero, jeśli chodzi o proszek Bengazjusza, bardzo silną i specyficzną
substancję.
Sam Edward
wprawdzie problem ingrediencji magicznych miał zasadniczo z głowy dzięki swemu
odkryciu, że przy odpowiednio zmodyfikowanych formułach zaklęć, zamiast
specjalnych składników, można wykorzystywać substancje powszechnie dostępne.
Dostał nawet za to stypendium. Ciekawe, co by powiedziała Natalie, gdyby się
dowiedziała, że tajemniczy żółtawy proszek, użyty w walce z Aposmyronem, to był
kisiel cytrynowy?
- A co tam u was? – zapytał Patel. – Uczysz się znowu jakiegoś języka,
Kalju?
- Przypominam se podstawy niemieckiego – stwierdził perkusista. –
Całkiem odpowiednio, jak na okoliczności, nie?
- I jak ci idzie?
- Mam kłopoty z pytaniem o godzinę – stwierdził Laar. – Wieviel Hure ist es?
- Eee… - zastanowił się Edward. – To już lepiej po prostu „Hast Uhr?” Chodźcie lepiej do domu, co
będziemy na wietrze stać. Napijecie się czegoś mocnego…
- Ano – zgodził się Yoxall. – Przylecielibyśmy śmigłowcem, gdyby tak
cholernie nie fujało.
I
poszli się napić.
***
Natalie
była średnio pocieszona, gdy się dowiedziała się, że na razie musi zostać w
łóżku. To znaczy chętnie by została, ale pod warunkiem, że byłby tam również
Edward. On jednak ciągle się wykręcał a to paleniem w piecu, a to gotowaniem, a
to musiał magicznie odwalić drzewo, które wichura rzuciła na drogę… Atoli
poświęcał jej dużo czasu, bo siadywał z nią i grał na swoim sticku, to jednak
Natalie cały czas było mało, najchętniej doprowadziłaby do sytuacji, by razem
nie wychodzili z jednego pokoju przez trzy dni.
Kiedyś pod
jego nieobecność wstała, żeby popatrzyć przez balkon na alpejskie góry, ale
była osłabiona i upadła na środku pokoju. Edward wkrótce przyszedł i wziął ją
na ręce i delikatnie odłożył z powrotem do łóżka. Rekonstruowała sobie w
myślach tę scenę przez resztę dnia i całą noc i planowała, że jeszcze ją
powtórzy…
***
Kiedy
już członkowie grupy Krankschaft się spotkali, nie minęło wiele czasu, aby
zaczęli grać. Edward zaprowadził kolegów do salonu, napili się koniaku, i
godzinę rozmawiali o aktualnych wydarzeniach. Natalie ich jeszcze nie
przedstawił, bo uznał, że musi odpocząć po tym wszystkim. Zamiast do niej na
piętro, zaprowadził Kalju i Nicka do piwnicy, gdzie w jednym z pomieszczeń urządzone
było laboratorium do eksperymentów magicznych, a w drugim – sala do prób, i to
z aparaturą nagraniową.
Siedzieli
więc w studiu z instrumentami i ćwiczyli repertuar. Zagrali na przykład swój
najbardziej jak dotąd popularny utwór: „Hot Jam Swimmin’”. Laar na perkusji kreował rytmy ewokujące atmosferę afrykańskiego
buszu, Edward na swoim sticku wygrywał niemal barokowe pochody basowe, rytmika
których wywoływała u słuchaczy ruchy frykcyjne, zaś Nick Yoxall wycinał równie
seksowne, co erudycyjne solówki gitarowe. Gdy grali ten kawałek na koncercie, w
danej miejscowości po jakimś czasie wzrastał przyrost naturalny.
Brakowało
tylko jednego elementu: śpiewu. Były wokalista Krankschaftu, Bill Cramm, miał
prawdziwie samczy głos: dość niski, ale z przebijającymi wysokimi tonami, gardłowy, lekko zachrypnięty, i tak
ociekający testosteronem, że słuchacze, a nawet publiczność na koncertach,
zawsze opisywali go jako wysokiego, barczystego wąsacza o długiej grzywie i
kudłatej piersi, chociaż zupełnie tak nie wyglądał. Jego interpretacja była tak
przekonująca, że pewna feministyczna dziennikarka skrytykowała utwór „The Big
Flower” za seksistowski tekst, chociaż w gruncie rzeczy opowiadał on o
zagadnieniach uprawy kalafiora. Ale to było dawno. Potem Bill się rozpił i
wyleciał z zespołu.
- No i dobrze, że wyleciał – parsknął Nick Yoxall. – Czytałeś jego
ostatnie wywiady? Naklachał, co mu ślina na język przyniosła, a dziennikarze
traktują to jak prawdę objawioną.
- Ale kiedy zostaliśmy bez śpiewaka – słusznie zauważył Laar. –
Pasowałoby znaleźć kogoś na jego miejsce.
- Mam jedną propozycję – powiedział Edward. – Chodzi o Natalie. Teraz
musi dojść do siebie, a potem moglibyśmy zacząć próby…
Wybałuszyli
na niego oczy.
- Stary, to nie przejdzie – Kalju machnął ręką. – To będzie początek
końca Krankschaftu. Jak mówi mądrość ludowa - „baba w zespole, zespół na dole”.
- Czekaj, nie nastawiaj się od razu negatywnie – mityngował go Nick. –
Ed, a jaki ona właściwie ma głos?
Edward
Patel wzruszył ramionami.
- No, jaki głos… Jak ci go mam opisać? Sam usłyszysz. Wysoki.
Yoxall
nerwowo przetarł okulary.
- Jeśli wysoki, to mogiła – stwierdził autorytarnie. – Gdyby to jeszcze
była jakaś „big mama” z niskim i chrypką, jak Aretha, to by dała radę. Ale
wysoki? Nie pasuje do naszej stylistyki!
- Stylistykę się lekko zmodyfikuje – zaproponował Edward. – Pod jej
kątem.
Nick
wyglądał, jakby ktoś mu wrzucił szczura do koniaku.
- Zmodyfikuje?! – patrzył na Edwarda z bezgranicznym niedowierzaniem. –
Sugerujesz, że mamy iść na kompromis artystyczny?
- Mówiłem, że baba w zespole… - wtrącił się Kalju, ale tamci dwaj go nie
słuchali.
- Rozwój to podstawa, zawsze tak mówiłeś – zwrócił uwagę Edward.
- Ale mi chodziło o prawdziwy rozwój, a nie o komerchę – sprzeciwił się
Nick. – Dziewczyna przy mikrofonie? Święty Kuti! Z tego, co opowiadałeś, laska
najpewniej nie odróżnia pentatoniki od skali miksolidyjskiej! Co będzie
następne, zatrudnienie klawiszowca?!
- Jeszcze nie słyszałeś, a już krytykujesz – powiedział Patel. – Daj se,
że tak powiem, luz.
Nick
niechętnie przyznał mu rację i następnych parę godzin spędzili, słuchając
nagrań różnych wokalistek dla ustalenia, w jakim kierunku powinna iść ewolucja
zespołu. Potem, aby się pozbyć stresu wywołanego jak wichurą, tak i sporem o
Natalie, chłopcy zagrali freejazzową improwizację na motywach „Asereje”, a
potem jeszcze „Dom wschodzącego słońca”, który płynnie przeszedł kolejno w
„Smells Like Teen Spirit” i opening z „Gumisiów”. Potem zaś jeszcze raz poszli
się napić.
Dwa
dni później Natalie czuła się już na tyle dobrze, że mogła wstać z łóżka,
wykonać poranne czynności i założyć czarne legginsy, baletki i białą przewiewną
bluzkę z nadrukiem. Edward i koledzy czekali w piwnicy.
- Nadal nie jestem przekonany – upierał się Nick. – Czy ona chociaż
growlować umie?
- A po kiego dzwona? – Kalju wzruszył ramionami. – Ryk i tak nie pasuje
do naszego stylu.
Yoxall
się zmarszczył, jakby perkusista nie zrozumiał najprostszej rzeczy.
- Nie chodzi o to, żeby growlowała, tylko,
żeby umiała growlować – wyjaśnił.
Zaraz
potem przyszła do nich Natalie. I zaśpiewała. A jak zaśpiewała, to członkom
grupy Krankschaft szczęki opadły, bo nigdy w życiu czegoś takiego nie słyszeli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz