wtorek, 25 grudnia 2012

Odcinek 30 – Stacja Wrzeszcz

       Natalie z drużyną zamachowców dotarła na stację Gdańsk-Wrzeszcz  jeszcze przed czasem. Autobus zostawili na parkingu i rozstawili się na placu.
Byli uzbrojeni po zęby. Większość grupy trzymała karabiny M16, które hrabia von Beesens kupił od właściciela irlandzkiego pubu w Hamburgu, weterana IRA. Tylko Golas pozostał przy swoim wiernym łuku, a Dyl dzierżył śrutówkę. Ted Coughlen miał przy karabinie granatnik podlufowy, a na grzbiecie dźwigał cały plecak materiałów wybuchowych, przeznaczonych do ostatecznej utylizacji przeciwniczek hrabiego i pociągu SKM, którym miały jechać.
  - Na pewno damy radę? – niepokoiła się Natalie.
  - Spokojna głowa – uspokajał ją Coughlen. – One mają co najwyżej dzidę, a my jesteśmy dobrze uzbrojeni…
  - Co robimy? – zapytała zielonooka.
  - No chyba by ustawić się pasowało jakoś – powiedział Dyl.
  - Dobrze Golas, ty właź na dworzec. Będziesz mieć cały peron na wioku. – rozkazała Natalie.
  - Tak jest, szefowo – Golas wyjął łuk z kołczanu i wdrapał się na dach stacji.
            Ted Coughlen pomału spuścił ku ziemi lufę swojego karabinu.
  - Dwie osoby niech idą tam – powiedział i wskazał ręką oddalony płot lokomotywowni. Zaraz poszli w tamtą stronę Dyl z Margaret.
  - tej ale co ty tam z nia bedzies robic? – zdenerwowała się Minetka. – Jak mozesz isc tam z nia?!
   - Cicho być – zamknęła ją Natalie.
            Z dworca wyszedł sokista i zbliżył się do nich.
  - Co za zbiegowisko? – powiedział i popchnął pannę Foster. – Proszę się zaraz rozejść.
  - Ted, on mnie obraża! – zawołała Natalie ze wściekiem, że jakiś Polak próbuje się rządzić wobec niej. – Zrób z nim porządek!
         Coughlen strzelił w sokistę cztery razy. Strażnik upadł w konwulsjach, brocząc krwią. Na ulicy ktoś krzyknął.
       Z budynku wybiegli następni sokiści, ale już w drzwiach ściął ich ogień grupy bojowej. Dwaj inni stali na peronie. Na odgłos strzałów zaczęli biec ku dworcowi, ale zlikwidował ich stojący na dachu Golas. Kolejną strzałę wysłał w gardło studentki, która na widok rzezi sięgnęła po komórkę.
      Tymczasem Natalie wyjęła granat i wrzuciła przez drzwi. Kusara i Zbereźko uczynili to samo. Z wnętrza dworca rozległy się eksplozje i krzyki. Sznaps puścił serię prosto w drzwi sklepu z tanim obuwiem, Roksolana wysadziła w powietrze bar, a Dyl zmasakrował swym shotgunem stoczniowców w poczekalni.
         Przez chwilę panowała martwa cisza, aż z budynku wybiegła kasjerka w średnim wieku, przerażona, w żakiecie powalanym krwią. Ted Coughlen złapał ją od tyłu, odchylił głowę i zatopił kły w jej szyi. Kasjerka rzucała się jak groteskowy gołąb złapany w sieć, konwulsyjnie wymachując rękoma, gdy Ted zaspokajał pragnienie. Coraz bardziej słabła i więdła w oczach, gdy jej oprawca zdawał się błyszczeć coraz bardziej. Wreszcie nasycił się do pełna, odrzucił kasjerkę pod ścianę i otarł usta rękawem. Na ten widok Septymiusz otworzył butelkę soku pomarańczowego. Trza się wzmocnić przed robotą.

***

      Bernard Bumbes wysiadł z autobusu przy stacji Gdańsk-Wrzeszcz. Już na wysepce wyczuł woń napięcia, zagrożenia i adrenaliny. Zaraz potem aż stracił dech: dotarł do niego smród przynajmniej kilku wampirów, połączony z zapachem świeżo przelanej krwi. Za późno?!
Z torby z narzędziami wyjął czeski pistolet maszynowy „Skorpion”, kupiony pod pomnikiem walenia. Spojrzał ku stacji i od razu ich dostrzegł. Była wśród nich Natalie. Rozpoznała go i krzyknęła, wszczynając alarm.
Niewiele myśląc, kocowilk rzucił się szczupakiem w lewo, przez jezdnię, prując ogniem ciągłym w kierunku krwiopijców. Granatowy samochód zatrzymał się z piskiem opon, kierowca zaczął obrzucać Bumbesa przekleństwami, ale zaraz dosięgły go kule Kusary Uwachi.
  - Jest trafienie, Natarii-sama – zameldowała różowowłosa.
Bernard skrył się za samochodem, w który co najmniej czworo wampirów prało ze wszystkich sił. Z torby wyjął granat, cisnął. Granat poleciał stromym łukiem i eksplodował tuż przy napisie „Gdańsk Wrzeszcz”, odrywając kilka liter. „W” spadło na Roksolanę, ucinając jej głowę.
  - Zabić go! Szybko! – wrzeszczała Natalie, waląc na oślep. Ted Coughlen strzelił z granatnika, ale trafił w autobus, który właśnie miał skręcać, niszcząc jego przednią część. Pod osłoną autobusu Bumbes dopadł dwóch drzew, rosnących na skwerku przed ceglanym budynkiem naprzeciwko stacji. Schował się za grubym pniem, torbę położył na ziemi.
       Margaret i Dyl, słysząc strzelaninę, przybiegli od lokomotywowni. Natalie, myśląc, że to kolejny przeciwnik, wypaliła w ich kierunku, trafiając Margaret w głowę. Septymiusz Sznaps i Kusara próbowali przygnieść Bumbesa ogniem. Oberwało się przejeżdżającej taksówce. Kierowca wypadł na jezdnię i rzucał się w drgawkach.
        Bernard, skryty za drzewem, czekał na stosowny moment. Coughlen tak cholernie błyszczał, że nie szło w niego celować. Ale spokojnie. Niech tylko któryś wstrzyma ogień…
Coś szarpnęło go w łydkę, ale ledwo poczuł. Oho, pomyślał, berserk kicks in. Mam nadzieję, że nie podlezie mi teraz żaden przypadkowy przechodzień…
   - Namu Amida-butsu – wyszeptał. Ogromną siłą woli, zahartowaną w kazamatach Carandiru, udało mu się okiełznać szał. Przeładował, precyzyjnie wymierzył i krótką serią strącił Golasa z dachu dworca.
   - Zajdź go z boku! – zawołała Natalie. Minetka natychmiast wykonała rozkaz i pobiegła w stronę parkingu, od czasu do czasu kładąc ogień zaporowy na kryjówce kocowilka. Tymczasem Septymiusz, któremu skończyła się amunicja, wziął broń od Małgochy i wypalił. Kula dosięgła urzędnika Polskiej Energii Nuklearnej i Słonecznej, co akurat wyszedł zza rogu. Złapał się za brzuch i upadł, wypuszczając aktówkę.
      Kocowilk odskoczył do sąsiedniego drzewa, by ostrzelać wzmocnione lewe skrzydło zamachowców. Puścił serię, a  w ślad za nią wysłał wolejem granat. Eksplozja wyrzuciła Dyla w powietrze, fiknął koziołka i upadł na ziemię.
  - Verfluchter – jęczał w szoku. – Verfluchter Schweinehund!
  - nie!!! dyl!!! – wrzasnęła Minetka i uklękła przy chaosowłosym. – nie mozesz mi tego zrobic debilu!!!!
Położyła sobie jego głowę na kolanach i zabrała się do reanimacji, rozpinając mu spodnie. Tymczasem Coughlen dostrzegł ruch z prawej strony. Strzelił, obalając nastolatkę w czarnych rurkach i żółtej bluzce.
Od strony Galerii Bałtyckiej nadjechał radiowóz. Policjanci, na widok całej tej rzezi, mruknęli tylko: „Gówniarz petardę rzucił”, po czym bardzo starannie zawrócili.
Bernard czekał za drzewem. Żeby tylko przestali strzelać, choć na sekundę… Przerwali. Rzucił kolejny granat. Nikogo nie trafił bezpośrednio, lecz fala uderzeniowa dosięgła Zbereźkę, który upadł na DUPĘ i odruchowo wystrzelił cały magazynek w niebo. Kocowilk skoczył w prawo, chwycił torbę i prowadząc ogień, dopadł wraku autobusu.
Natalie się zdenerwowała. Pociąg wiozący przeciwniczki hrabiego może przybyć w każdej chwili, a ten upiorny brodacz odwraca jej uwagę!
   - Zróbcie coś – rozkazała. Na autobus spadł grad pocisków, Coughlen kolejnym granatem wywalił dziurę w asfalcie, ale kocowilka nie sięgnęli.
         Bumbes krył się w martwym polu stworzonym przez autobus, pilnując z obu stron, czy nie próbują go okrążyć. Wychylił się, puścił serię – i wtedy zabrakło mu amunicji. To był ostatni magazynek.
         Instynktownie rzucił się z powrotem za osłonę. Szlag by to, nie ma nabojów… Granatów też nie… A tamtym najwyraźniej jeszcze sporo zostało. Co robić?
          Jego wzrok padł na klucz francuski, który wypadł z torby. Podniósł narzędzie, zważył w ręku.
  - Namu Amida-butsu – powtórzył po raz kolejny.
Zamachowcy wstrzymali ogień. Chyba się naradzali. Bernard wyskoczył zza autobusu, rzucił z wyskoku. Klucz francuski, wirując, przeleciał cały dystans i trafił Septymiusza prosto w twarz. Czarnowłosy padł bezwładnie jak gumowy nietoperz.
Natalie była naprawdę wkurzona. Jakim prawem on ją atakuje? Przedtem myślała, że jest jednym z ludzi hrabiego, ale widocznie nie jest, to czego w ogóle od niej chce?!
   - Załatw go – rozkazała Kusarze. – Już wszystko wystrzelał.
       Różowowłosa zawiesiła karabin na ramieniu i zaczęła skradać się ku autobusowi. Ostrożnie wyjrzała. Bernard Bumbes leżał na asfalcie, oparty o pojazd. Chyba był nieprzytomny, a nogę miał zakrwawioną. Obok leżał bezużyteczny skorpion.
         Kusara podeszła, uklękła nad Brazylijczykiem. Dotknęła dłonią jego szyi i wyczuła upajające tętno. Uśmiechnęła się, ukazując kły, i zbliżyła usta do tętnicy Bumbesa.
        Ale zanim zdążyła ugryźć, Bernard chuchnął jej w twarz. Kusara zaskrzeczała przerażająco, gdy czosnek palił jej oczy i płuca. Skręcała się i dymiła, a jej różowe włosy nabrały sraczkowato-brązowego odcienia. W końcu zastygła skurczona na ziemi.
        Kocowilk podniósł się i odebrał zabitej wampirzycy M16. W magazynku niewiele zostało, ale miała zapasowy, więc przeładował.
 - They think they have me covered but I’ll give them all a fright with the armour-piercing bullets from me little Armalite! – zaśpiewał ochrypłym głosem. Wstał i wyłonił się zza autobusu, mrużąc oczy, aby nie dać się oślepić błyskom rzucanym przez Coughlena. Miał wrażenie, że wszystko rozgrywa się w zwolnionym tempie.
         Natalie spojrzała na przeciwnika, który skrzywdził ją na Manhattanie. Przypomniała sobie, że Dorian obdarzył ją mocą, i skupiła siłę woli na kocowilku, aby wywołać u niego ból brzucha. Patrzyła na niego z wielkim skupieniem. Wtem podniósł wzrok. Ich spojrzenia spotkały się… Natalie pochwyciła blask bursztynowych oczu Bernarda i sama osunęła się w mdłościach na chodnik.
       Coughlen z fascynacją śledził pojedynek spojrzeń, ale gdy głównodowodząca upadła, bez namysłu wymierzył w Bumbesa. Kocowilk był szybszy. Seria pocisków z M16 dosięgła Teda, odrzucając go, wirującego bezwładnie i puszczającego zajączki po ścianach jak kula na dyskotece, w drzwi dworca. Jeden z nabojów spowodował zapłon ładunków, które Coughlen miał w plecaku.
Błysnęło – i z ogłuszającym VROOOM!!! THRAK!!! B’BOOM!!! dworzec Gdańsk-Wrzeszcz wyleciał w powietrze. Wszystko zakryła chmura pyłu.

***

      Bernard Bumbes podniósł się i ostrożnie wyjrzał zza autobusu. Pobojowisko było straszliwe. Gruz, trupy, roztrzaskane samochody. Pył jeszcze nie całkiem opadł, unosił się na wietrze. W oddali wyły syreny.
      Przekroczył jezdnię i wszedł na chodnik. Przyjrzał się urzędnikowi, który trzymał się za brzuch i dygotał. Bumbes chciałby mu pomóc, ale niewiele mógł w tych warunkach zrobić sam, a już z całą pewnością nie powinien go przenosić. Niech no wreszcie przyjedzie pogotowie, inaczej facet będzie tu jęczeć do rana.
Zza krateru, który pozostał w miejscu dworca, dało się dostrzec pociąg SKM stający na peronie o dachu wspartym na podporach podobnych do bram świątyni sinto. Dwie spośród pasażerek nie mogły oderwać oczu od całej scenerii, a na ich twarzach malowało się „WTF?!” w natężeniu tak wielkim, że ocierało się od drugiej strony o stan nirwany. Bernard dostrzegł je, zasalutował łomem.
Spojrzał na to, co zostało z grupy zamachowców. Mil… Minetka klęczała nad rannym Dylem i próbowała go reanimować przez zabawianie doustne. Jury Zbereźko, jak przystało na profesjonalnego siatkarza, siedział na ziemi i rozdzierająco płakał. Pomiędzy nimi zaś Natalie Foster kucała na czworakach, rzygając przeciągle. Kocowilk zbliżył się do niej z łomem w dłoni.
      Stał nad nią, wysmukły Brazylijczyk nad wstrząsaną spazmami nastolatką. Dopiero teraz się zorientował, że łydkę ma całą czerwoną. Czerwone nogi, tak nazywano szkockich najemników – gdzie on o tym czytał?
         Natalie przestała wymiotować, podniosła ku niemu wzrok.
   - Jestem w ciąży – zajęczała.
   - Gratulacje – odparł Bernard Bumbes.
Zdecydował, że jednak nie da jej w łeb. Nie wyczuwał już w niej smrodu, jaki roztaczał jego arcywróg. A to na Dorianie chciał się zemścić, nie na jakiejś małolacie, którą tamten wykorzystał dla swoich nieczystych celów. Dopadnie go kiedy indziej, teraz wystarcza mu satysfakcja, że pokrzyżował plany Lassaye-Bruchtalowi i jego posępnemu wujowi. Dziewczyną niech się zajmie policja. Sądząc po dźwięku syren, będą za trzy minuty.
            Brazylijski kocowilk odwrócił się i odszedł. Zdał sobie sprawę, że został mu jeszcze tydzień urlopu. Pójdzie kupić litr Goldwassera, niech sobie Zezinho i Pereira we dwóch obalą.
W deszczu padających z nieba szczątków stacji Wrzeszcz, Bernard Bumbes szedł spokojnym krokiem w stronę zachodzącego słońca, napełniającego Gdańsk bursztynowo-złotym światłem, i nucił:

Bring me a wheel of oaken wood,
A rein of polished leather,
A Heavy Horse and a tumbling sky
Brewing heavy weather…

KUNIEC